Zżymanie się na Obcego to popularna czynność wśród europejskich tradycjonalistów, konserwatystów, nacjonalistów, czy w ogóle wszystkich mocno identyfikujących się z historyczną tożsamością naszego kontynentu. Dotyczy to zarówno ugrupowań radykalnych i marginalnych, ale także, choć oczywiście w innej formie, tych, które zdołały uchwycić jakieś przyczółki w głównym nurcie życia politycznego swoich krajów. Jest to czynność wśród nich tak popularna, że można odnieść wrażenie, iż ma funkcję terapeutyczną.
Snucie różnego rodzaju planów i scenariuszy asymilacyjno-represyjno-deportacyjnych tym więcej miejsca zajmuje w programie politycznym, im mniejszy jest wpływ danej organizacji na życie polityczne, nie wspominając o możliwościach tego typu radykalnych działań. Uskarżanie się na Obcego i układanie planów „zemsty ludu” jest jednak tak częste przede wszystkim dlatego, iż w obliczu głębokiego kryzysu wskazuje prostą jego przyczynę i równie prosty sposób jego przezwyciężenia, oszczędzając jakiejkolwiek głębszej refleksji i dając jasną, „pokrzepiającą serca”, nadzieję. Słusznie skupiamy uwagę na statystykach migracyjnych, przestępczości, zamachach, meczetach, imamach; jeśli jednak skoncentrujemy się wyłącznie na symptomach, nie możemy marzyć o zaradzeniu przyczynom.
Jest jeszcze jeden, jeszcze bardziej negatywny skutek tego sposobu myślenia. Nagle część środowisk odwołujących się do naszej tożsamości – przy czym dotyczy to raczej tych, które zajęły jakąś, marginalną wprawdzie, ale jednak, pozycję w politycznym mainstreamie – jako sojuszników zaczyna postrzegać tych, których jeszcze niedawno słusznie uważano za wewnętrznego wroga. Ściąga pod sztandary, na których wielkimi literami wypisano „wojnę z terroryzmem”, „walkę z islamofaszymem”, obronę „our way of life”. W czasach „zderzenia cywilizacji”, jak sądzą, nie ma miejsca na niuanse, trzeba walczyć z Obcym już na jego terenie – najlepszą obroną jest atak i nie ma znaczenia, kto w danej chwili stoi na czele tego ataku. A więc to, co określali jeszcze niedawno, czy nawet wciąż określają z mieszaniną obawy i pogardy jako „Nowy Porządek Światowy”, może wypełnić pozytywną rolę?
Wielki Brat zza oceanu nie jest już taki zły, Starszy Brat chyba też nie, w końcu są na pierwszej linii walki z islamskim zagrożeniem. Nie ma co narzekać na towarzystwo, nawet w krucjatach nie brali udziału sami święci, a przecież dziś to niemal nowa krucjata… wróg ten sam… Reminiscencje krucjat kołaczą się dziś po głowach wielu konserwatystów. Tylko, że ta analogia nie jest trafiona, a więc nie daje nam prawidłowej odpowiedzi na pytanie o istotę problemu. Powinniśmy raczej spoglądać na obecny stan rzeczy przez pryzmat innej epoki…
Ciąg dalszy: narodowcy.net |