słowa kluczowe: Bach, Strefa Ciszy, koncert, koncerty, muzka klasyczna, muzyka, muzyka kameralna, Łazienki. | |||
Kultura i sztuka | 2013.07.01 22:35 |
Strefa Ciszy (2) | Piotr Świtecki | ||
Bachanalia, owszem... | |||
...i to podwójne: tym razem koncertowy dzień rozpoczęły dwie suity na wiolonczelę solo - właśnie Jana Sebastiana Bacha. | |||
Mościmy się łapczywie w pierwszym rzędzie przygotowanych przez organizatorów leżaków. Być może zbyt blisko, bo muzyk, p. Marcin Zdunik, pod pozorem kłopotów z zakotwiczeniem jedynej nogi krnąbrnej wiolonczeli odsuwa się niemal na sam tył plenerowej sceny. Potem będziemy go jeszcze słyszeć w składzie kameralnym w Sali Balowej. Teraz gra solo. I - z pamięci. Zaskakuje donośny i władczy, mimo otwartej przestrzeni, dźwięk akustycznego przecież instrumentu. Pierwsze takty nieco kanciaste. Może zabrakło porządnej rozgrzewki? Ale im dalej - tym lepiej, szczególnie w żywiołowych partiach. Wymagająca od słuchacza wysiłku i nieustannego odczytywania harmonii pod jednogłosową melodią kompozycja, w nich porywa uwagę w swobodnie podążający za interwałami taniec. Nie sposób nie być ciekawym wykonania suit wiolonczelowych na żywo, jeśli się słyszało nagranie Paola Pandolfo (na violi da gamba). Te suity są niebezpieczne. Zdarzają się przy nich parapsychiczne manifestacje. Początkowo nie bardzo wiadomo, jak ułożyć tę z jednej strony intymną (pierwszych słuchaczy dzieli od samotnego wykonawcy zaledwie parę metrów), z drugiej obojętnie-plenerową relację. Bach to przecież nie przelewki. A tu - szum drzew, pokrzykiwania ptaków, ledwo odepchnięte marginesami trawnika rozmowy spacerowiczów. Atmosfera plażowo-uliczna. Ale kiedy po wybrzmieniu ostatniej nuty bodaj drugiej części puszczona luzem między leżaki trzyletnia dziewczynka spontanicznie krzyczy "brawo!", ostatni niedomknięty przełącznik zaskakuje. Wszystko - szelest liści, dźwięk wiolonczeli, oklaski, gwar - łączy się w jeden taneczny korowód. Pół godziny później solista bezpretensjonalnie zarzuca na plecy biały futerał, a publiczność dochodzi do siebie, wtulona w leżaki i słońce. Do czasu. Do czasu, kiedy Pan Strażnik, wyraźnie skrępowany, zastrzegając, że takie właśnie polecenie dostał od przełożonych, prosi o zwolnienie leżaków. Przeznaczone są tylko do słuchania koncertów... Przed oczami stają sceny z "Misia". Najwyraźniej PRL nie dał się z umysłów owych przełożonych wykorzenić. Okupujące leżaki osoby, choć rozczarowane, odnoszą się do wezwania z dystansem i humorem. Ktoś podpowiada strażnikowi, żeby spróbował uzyskać konkretny numer punktu regulaminu, zakazującego korzystania z nich. * * * Po obiedzie czas na wizytę w Sali Balowej Pałacu na Wodzie. Repertuar romantyczny. Muzycy nie żałują smyków, spływają potem mimo otwartych na oścież drzwi na taras. Te otwarte drzwi mają zresztą nieprzewidziane reperkusje. Mniej-więcej w połowie "Pstrąga", całkiem do rytmu i w tonacji zaczyna zza nich Schubertowi wtórować ogrodowy paw. Muzycy i publiczność kwitują sytuację uśmiechami w kącikach ust. Uwaga, zamiast ulec rozproszeniu, skupia się jeszcze bardziej. Napięcie podskakuje o dodatkowe parę woltów i pnie się, takt po takcie, do samego końca. Druga część występu - Brahms - jest przez kontrast jak deser. Kiedy wracamy podnoszącą się ku pomnikowi Chopina aleją, z przepełnionej dźwiękami głowy sypią mi się trele i motywy. Espe, w białej spódnicy z koronkową aplikacją, próbuje złapać w obiektyw coś, co nazywa pyłem wróżek - przeświecające między liśćmi, zniżone ku zachodowi słońce. Moim zdaniem, to raczej blask ukrytego w pniu skarbu z bajki Andersena. Ale mam głowę zbyt wywatowaną muzyką, by się odzywać. * * * Niedzielę zaczynamy od adresowanej do młodszych widzów inscenizacji "Dafni" Scarlattiego. Bardzo miłe i pouczające przedstawienie. Wykonawcy bynajmniej nie traktują swoich ról ulgowo! Każdemu rodzicowi warto polecić program Warszawskiej Opery Kameralnej. Pociechy wyjdą z przedstawienia oczarowane, rozśpiewane i roztańczone (poloneza do wyjścia przygrywał zespół widoczny na zdjęciu). A i rodzice nudzić się nie będą. Po "Dafni" znów Scena Czerwona. Nieco lżejszy, niż wczorajsze, koncert na cztery ręce. Pod półsferycznym, brezentowym dachem stoi średnich rozmiarów fortepian. Dźwięk ma klarowny, przyjemny. Precyzyjna artykulacja pozwala w pełni docenić asonanse Debussyego i Ravela. Niektóre miniatury - wprost urokliwe. Gotowy materiał na przebojowe piosenki. Problemem są pewnie tylko prawa autorskie... Wykonawcom przeszkadza wiatr. Przewraca kartki partytury. Pani z widowni staje obok grającego dua, pomaga okiełznać nuty. Potem zmienia ją jedna z hostess. Ciekawe, że również na wczorajszym koncercie w Pałacu na Wodzie pianista i jego asystentka mieli problemy z nutami. Sklejające się, lub unoszące (zbyt sztywne) kartki dodawały wykonaniu zupełnie niepotrzebnej, pozamuzycznej dramaturgii. Tymczasem papierową partyturę z powodzeniem zastąpiłby dyskretny, ciekłokrystaliczny wyświetlacz, choćby iPad. Niezbyt skomplikowane oprogramowanie i wewnętrzny mikrofon dałyby nawet radę samoczynnie przewijać tekst. Póki co jednak, smakujemy i ten aspekt klasycznych wykonań. | |||
Strona festiwalu: www.lazienki-krolewskie.pl |
2629 odsłon | średnio 5 (7 głosów) |
zaloguj się lub załóż konto by oceniać i komentować | blog autora |
Re: Strefa Ciszy (2) | |||
Piotr Świtecki, 2014.08.16 o 07:47 | |||
"Tymczasem papierową partyturę z powodzeniem zastąpiłby dyskretny, ciekłokrystaliczny wyświetlacz, choćby iPad." Nihil novi sub sole, okazuje się: youtu.be | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
© Polacy.eu.org 2010-2024 | Subskrypcje: | Atom | RSS | ↑ do góry ↑ |