słowa kluczowe: Bernard de Mandeville, refleksje, sanacja, wybory.
Polska2015.05.26 13:08

Gdybym był Anglikiem

 

Refleksje po festynie „demokracji”

 
"Głupców to jest rzecz: usiłować, Aby Polskę wysanować. - Korzystać z wszelkich udogodnień, Wojować dzielnie, żyć wygodnie, Gnębiąc łajdactwo - to (bez kpiny) Program zupełnie utopijny."
 

Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, aby głową mojego państwa została wybrana Osoba, która spowodowała natychmiastową utratę wartości Funta oraz obniżenie wartości giełdowej angielskich banków. To pewne.
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, aby głową mojego państwa nie została wybrana ponownie Osoba, za której kandydaturą opowiedzieli się wszyscy, żyjący, sternicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a nie jest przy tym wykluczone, że i nieżyjący też, pospołu ze zmarłymi Premierami i Prezydentami.
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, aby głową mojego państwa została Osoba, która swoje zwycięstwo zawdzięcza rozwydrzonym smarkaczom, którzy źle zrozumieli wytyczne mediów mainstreamowych i porozumiewawcze „mrugnięcia okiem” sondażowni.
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, kiedy w pierwszej turze „wyborów” nie wzięło udziału 50% + jedna Osoba, uprawniona do głosowania.
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, aby na głowę mojego państwa sterował ktokolwiek, sterowany z „drugiego rzędu”.
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, aby kandydaci na głowę mojego państwa obiecywali Wyborcom gruszki na wierzbie.
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, aby głowa mojego państwa jednego dnia reformowała „system emerytalny”, a następnego już plany te wycofywała.
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, aby głowa mojego państwa obiecywała rozwiązania ustrojowe, które spotykałyby się z natychmiastowym protestem Izby Lordów.
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, aby głowa mojego państwa obrażała Osoby o niskich dochodach, proponując im zaciąganie, rujnujących Rodziny kredytów.
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, aby głowa mojego państwa wysyłała moich Braci do pracy za granicę, marnotrawiąc nie tylko społeczne koszty ich edukacji, lecz i ich potencjał.
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością nie dopuściłbym do sytuacji, aby „wybory” głowy państwa w Polsce zaprzątały moją uwagę…
Ach, gdybym to był Anglikiem, to z pewnością, przed następnymi, takimi „wyborami” (jako, że Dżumy nie leczy się Cholerą), wyciągnąłbym wnioski ze starej bajeczki, zastępując enigmatyczny Ul, słowem Polska, a dietę żołędziową na szczawiową, etc.:
Bernard Mandeville
(przekład Witold Chwalewik)
Ul Malkontent czyli łajdaki umoralnione
Bajka o pszczołach
Obszerny ul zamieszkiwały Pszczoły w komforcie doskonałym, A jednak rządne, dzielne w boju, Masowo zdolne do wyroju. Ul zwano (weszło to do przysłów) Kolebką nauk i przemysłu. Tu przy najlepszym był ustroju Zaczyn fermentu, niepokoju. Gardzono i tyranią podłą, I demokracji dzikiej modłą. Panował król, lecz krzywdzić nie mógł: Rząd prawa samowolę przemógł.
Wszystko, cokolwiek ludzie znali, I u pszczół było w małej skali. A więc i u nich ruch w stolicy, I u nich wojsko i prawnicy. Choć tak misterne dzieła pszczele, Że ludzki wzrok nie dojrzy wiele. A jednak w społeczeństwie naszym Nie ma urządzeń, sklepów, maszyn, Rzemiosł, okrętów, robotników, Bez ścisłych tam odpowiedników. Języka pszczół nie studiujemy, Po ludzku rzeczy więc nazwiemy. Mówiąc na przykład, że i w ulu Był szał gry w kości, i przy królu Byli gwardziści - czy na próżno Domyślać się, że grano dużo? Niech kto pokaże pułk żołnierzy, Wśród których hazard się nie szerzy. Ruchliwy mas ogromnych pobyt Sprawiał, że w ulu kwitł dobrobyt. Miliony rywalizowały W syceniu głodu próżnej chwały. Miliony po to były czynne, By patrzeć na swych dzieł ruinę. Pół świata zaopatrywały, Same zaś tylko harowały.
Bogacze bez wysiłku wcale Zyski dwoili doskonale. Innych skazały twarde losy Na mozół szpadla albo kosy. Biedacy wdzięcznie przyjmowali Strawę, a z sił wyzuwali. Inni oddali się misteriom Wabiącym mniej adeptów serio. Ci w świat ruszyli, więcej ceniąc Łut bezczelności, niźli pieniądz. Złodzieje, chytrki, naciągacze, Wróżbici i fałszywi gracze, I im podobni sprytni tacy Nieprzyjaciele ciężkiej pracy, Wykradający te korzyści, Które sąsiada trud mu ziścił. Mówiono o nich: to łajdacy, Ale poważni ludzie pracy Nie byli inni - tacy sami, Choć ich nie zwano łajdakami.
Przeniknął wszystko duch krętactwa, Nie było fachu bez matactwa. Więc powstawali adwokaci, (Bo mnogość sporów się opłaci) Przeciw jawności hipotecznej: Byłby to zabieg zbyt skuteczny... Czyż nie bezprawie? Bez procesu Wyjaśnić stan swych interesów! Prawnicy gry swe przewlekali (Grosz milszy, kiedy wpływa stale). A gdy bronili trudnej sprawy, To wczytywali się w ustawy Okiem bystrego włamywacza, Co dom otworzyć chce bez klucza.
Lekarz - opinię, powodzenie W najwyższej miał zazwyczaj cenie. O trzos dbał, nie o medycynę. Głównie studiował własną minę, By przez właściwy wyraz twarzy Zdobyć szacunek aptekarzy, Położnych, księży - wszystkich słowem Przy noworodku lub nad grobem. Umiał krewniaków trajkot znosić, Z przejęciem słuchać recept cioci,
Formalnie oddać swe ukłony Rodzinie Jaśnie Oświeconych, I trawić przykre ponad miarę Ordynarności pielęgniarek.
Jowisza słudzy zaś, kapłani, Masowo zakontraktowani, By ze sfer górnych każdej chwili Błogosławieństwa wyprosili, Bywali światli i wymowni, Częściej nieuki i gwałtowni. Dobry był każdy, byle ukrył Lenistwo, sknerstwo, pychę, chutność, Przywary miłe, jak słodziutka Kapusta krawcom, majtkom wódka. Niektórzy bladzi, wynędzniali,
0 chleb mistyczne modły słali, Myśląc o lepszym czymś nierównie,
1 chlebem żyli najdosłowniej.
A gdy tak za pan-brat z głodówką Żyło się świętobliwym mrówkom, Inni pogodni rozkosznisie Dosytem zaokrąglali pysia.
Wojsko walczyło, bo musiało.
Kto z życiem wrócił, błyszczał chwałą.
A kto próbował uciec z frontu,
Za karę tracił któryś z członków.
Dzielni dowódcy wrogów bili,
Przekupni zasię ich szczędzili.
Najzapaleńsi, co w batalii
Rękę lub nogę postradali,
Od służby czynnej odsunięci
Musieli żyć z połowy pensji.
Inni, co wcale nie walczyli,
Pensję podwójną wysłużyli.
Króla - najbliżsi państwa głowie Obełgiwali ministrowie. Kto służbę u monarchy obrał Garściami czerpał z jego dobra. Na pensjach skromnych żyjąc hucznie, Cnotą chełpili się buńczucznie. Bo to, co było naciąganiem, Zwali zwyczajnym wyrównaniem. Gdy trik się wydał, operację
Przechrzcili na „renumerację"
W drażliwej bowiem kwestii zysków
Wstręt mieli do słów krótkich, ścisłych.
Świeciła wszystkim ta zasada:
Brać - nie już żeby wprost okradać.
Brać tyle, że się z sum tłumaczyć
Traci ochotę i wśród graczy,
Nawet uczciwych, kto wygrywa,
Sumy partnerom nie odkrywa.
Lecz któż szachrajstwa te wyliczy?
Toż nawet śmieci na ulicy
Za nawóz chłopom sprzedawane,
Bywały też zafałszowane
Domieszką żwiru albo gruzu,
Jak umyśliły łby łobuzów.
„Cep" nie miał prawa na to wrzasnąć,
Bo sam fałszował solą masło.
Bezstronna niby Sprawiedliwość Ślepa - też miała swą wrażliwość. Dzierżącą szale dłoń jej lewą Brzęczący metal nieraz przegiął. Więc chociaż od przekupstwa wara, Gdy w grze cielesna jakaś kara. Choć ścisłe wykonanie prawa, Kiedy o mord lub rozbój sprawa. Chociaż niejeden oszust dostał Pętlę ze sznura, co go schłostał. Na ogół jednak miecz postrachu Nędzarzy głównie trzymał w szachu: Z rozpaczy nabroili, zanim Do drzewa hańby uwiązani. A stryczek w tym wypadku znaczył Asekurację dla bogaczy.
Każdą część żarły więc liszaje, A całość była ziemskim rajem... Budzili podziw albo bojaźń, Cel chwalby obcej, źródło olśnień. Potęgę męstwem swym wykuli Równą potędze wszystkich uli. Los był mocarstwu tak miłościw, Że i grzech sprzyjał w nim wielkości. Cnota zaś od polityki Przejrzawszy rozmaite triki Szczęśliwie się w tej dobrej szkole Z grzechem zbliżyła. Odtąd stale I najpodlejszy człon całości Współdziałał dla jej pomyślności.
Sztuka rządzenia budowała Całość, gdzie każda część sarkała. Tak i w muzyce kunszt harmonii Zgrzyty powiąże i zestroi. Partie, dążenia sprzeczne mając, Jak na złość sobie, się wspierają, A trzeźwość, chociaż się obruszy, Pijaństwu i obżarstwu służy.
Nawet i korzeń złego - chciwość, Ta jadowita obrzydliwość, Była do rozrzutności usług (Wady szlachetnej); tudzież luksus Zatrudniał milion sił ubogich, A wstrętna pycha - milion drugi. Zawiść i próżność - serią podniet Wytwórczość ożywiały zgodnie, Bowiem odmiana mody nagła W rzeczach ubrania, mebli, jadła Prześmieszna słabość ta - istotnie Obrót zwiększała wielokrotnie. Stroje, i mody fakt niestałej, Odmienność losu potwierdzały, To, co posiadać było modnie, W pół roku stanowiło zbrodnię. Wciąż siląc się reguły zmienić, Wciąż z czegoś niezadowoleni Tą niestałością osiągali Więcej, niż gdyby planowali.
Zdrożności wzmogły wynalazczość: W przymierzu z czasem oraz pasją Wysiłku - razem tak do szczytu Podniosły komfort, poziom wygód, Że i ubodzy żyli lepiej, Niźli bogacze przed tym wiekiem. Nie mogło więcej być ulepszeń.
Rozkosze ziemskie -jak ułomne! O gdyby pszczoły były pomne, Że szczęścia doskonałej pełni Bóstwa nie mogą dać na ziemi, Ul byłby, miast wrzeć w niepokoju, Cieszył się z rządu i ustroju.
Owady zaś rozżarte srodze, Z okazji byle niepowodzeń Biły w ministrów, flotę, wojsko, Okrzykiem: „Skończyć z nieprawością!" Każdy znał dobrze własne świństwa, Lecz cudze klął jak barbarzyńca. Ktoś, co olbrzymi grosz uskładał, Gdy zwierzchność, króla, gmin okradał, Miał czelność głosić: „Kraj upadnie Przez tych oszustów!" Niech kto zgadnie, Kogo świętoszek łotr wymienił? Majstra, co len jak zamsz wycenił. Niechaj najmniejsze gdzieś potknięcie, Publiczne w czymś niedociągnięcie. Już gardłowali ci hultaje: „Uczciwość niechaj rządzi krajem!" Merkury śmiał się, że bezczelni, Drudzy za nieroztropność mieli Naganę praktyk ulubionych, Lecz Jowisz, gniewem poruszony, Ul rozbrzęczany postanowił Od świństw uwolnić. I tak zrobił.
Ulotnił się duch przeniewierstwa, Uczciwość zaś wstąpiła w serca, I niby Drzewo Wiadomości Zmusiła odczuć wstyd podłości. Milczą, lecz każdy się oskarży Czerwienią mocną na swej twarzy. Dzieci o figlu też nie pisną, Zdradzą rumieńcem, co wytrysnął, Bo myślą, że kto spojrzy na nie, Od razu prawdę wydostanie. Jednak - o nieba! Jakżeż walny, Efekt przemiany radykalnej! Już w pół godziny cena mięsa Powszechnie spadła: - funt o pensa. Obłuda sczezła, odkłamana Przez męża stanu i przez klauna. Ci, co normalnie pozowali, Obcymi zrazu się wydali. Pogłos cywilnych sporów zamilkł: Dłużnicy długi płacą sami,

0 zapomnianych zwrot szturmują, Lecz wierzyciele z nich kwitują. Jeśli niesłusznie sum żądali, Powództw nie popierają dalej, Bo teraz mogą się zbogacić
Na tym jedynie adwokaci.
Więc wszyscy prócz najmajętniejszych
Z inkaustami się rozpieszchli.
Sprawiedliwości wymiar szybszy Wolność dał jednym, drugim - stryczki. Gdy się więzienia opróżniły
1 cele pustą zaświeciły, Bogini, zbędność swą uznając, Odeszła z wielką ostentacją. Przodem kowale wystąpili
Z bagażem kajdan, antab, rygli. Dalej w procesjonalnym szyku zastęp odźwiernych i strażników, Za nimi w pewnej odległości Kat, wierny stróż sprawiedliwości, Co jak nikt prawo ubezpieczał, Bez fikcyjnego kroczył miecza, Ale swój topór niósł i sznury. Z kolei na rydwanie chmury Bóstwo z obliczem pod przepaską Jechało po powietrznym blasku. Około wozu pięknolicej Poborcy, woźni, komornicy, Gromada tych funkcjonariuszy, Co grosze z ludzkich łez wyduszą.
Nadal radzono się lekarzy,
Ale nikt leczyć się nie ważył
Prócz pszczół fachowo wykształconych,
Po całym ulu rozmieszczonych.
Bez czczego brzęku - umiejętną
Pomoc świadczyli swym pacjentom.
Obcych złych leków poniechali
A za to swojskie popierali,
Myśl tę stosując odpowiednio,
Iż gdzie choroba, tam remedium.
Duchownych nowy duch poruszył
Miast zdawać się na wikariuszy
Pełnili, zbywszy się wad brzydkich,
Służbę ofiary i modlitwy.
Niepowołani albo zbędni Sami wyrzekli się urzędu Nie było pracy dla tak wielu (Uczciwych gromić? W jakim celu?) Garść trwała przy arcykapłanie: Ten miał u wszystkich posłuchanie. Wpatrzony w święty nimb kapłaństwa Innym zostawił sprawy państwa. Nieobca mu niedola cudza. Grosza od biednych nie wyłudzał, Nie skąpił kromek swych nikomu, Służbę po pańsku zawsze wspomógł, Podróżnych gościł w swoim domu. Całkiem też nowy duch owionął Wielkich ministrów blisko tronu I ich podwładnych; każdy zważa, Żeby mu wystarczyła gaża. I gdyby jakaś pszczółka mała Próżno o swoje kołatała, Choćby o drobiazg, aż domyślnie Srebrnika z rękę władzy wciśnie -Dziś by to zwano „wymuszaniem"; Formuła dawna: „za pobraniem". Padł przestarzały system trójek: Że jeden urząd trzech sprawuje, Co dało pole do nadużyć, Bo często kradli, zamiast służyć. Nowy jedynki system wykwitł -Tysiące poszło więc na grzybki.
Wielmożny honor się nie puszy,
Nie dmie się, w długach tkwiąc po uszy,
Raczej zastawi piękne szaty,
Za bezcen sprzeda swe bachmaty,
Powozy cudne i pałace,
By móc się chełpić: długi płacę.
Prestiżem jak oszustwem gardzą.
Wojsk za granicą nie osadzą.
Kpią sobie z pochwał cudzoziemców,
Ze czczych wojennych sentymentów.
Walczą, gdy w grze ojczyzny sprawa -
Bronią wolności, bronią prawa.
I patrzcie, jakże się ul zmienił, Gdy z cnotą handel się ożenił! Rozwiał się przepych, zanikł polor.
Zgasł luksusowy życia kolor.
Nie tylko przy tym ci ubyli
Co krocie wciąż marnotrawili,
Lecz razem z nimi owa cała
Rzesza, co na tym zarabiała.
Próżno chcą w nowy zawód wskoczyć:
Bo już w nim nadmiar rąk roboczych.
Spadają w cenie domy, place
Do wynajęcia są pałace
Przez pasję gry wyczarowane
Jak mury Teb; wesołe dawniej
Bożki domowe wolą pożar,
Niż domu despekt, że na odrzwiach
Dewizy nowe zeskromniałe
W śmiech obracają dawną chwałę.
Stracili pracę budowlani,
Sztukmistrze nie poszukiwani,
I żaden rzeźbiarz ni kamieniarz
Więcej nie wsławił już imienia.
Przestawać silą się na małym Pszczoły, co w ulu pozostały. Raz zapłaciwszy dług w tawernie, Już w abstynencji trwają wiernie. Zaniechać musi handlarz winem Złotych prezentów dla dziewczynek, Kredyt nie bywa udzielany Na burgund albo ortolany, Znikł dworak, co swą miss, fantastkę, Zielonym groszkiem pasł na gwiazdkę, I puszczał w ciągu godzin paru Więcej, niż wyda stu huzarów.
Chloe, tak ongiś blichtru łasa (Mąż na to kradł z państwowej kasy), Sprzedaje teraz swe mebelki W Indiach sprawione kosztem wielkim. Wyrzekła się kosztownych potraw I w mocnej sukni przez rok dotrwa. Przeminął okres niestałości: Strój też nauczył się trwałości. Tkacz, który srebro wplatał w atłas, Artyści krawieckiego światka, Zniknęli, nie ma... Jest wciąż sytość, Pokój, jest tanich dóbr obfitość. Bez ogrodnika interwencji
Natura rodzi z własnej chęci.
By rzadszych poznać smak delicji,
Po temu braknie im ambicji.
Pychę i luksus potępiając
Morza stopniowo opuszczają.
Nie jeden kupiec, lecz kompanie
Wędrują w dom po oceanie.
Sztuk, rzemiosł wszelkich - zatłumienie.
Wysiłku wróg, zadowolenie,
Uwielbiać każe najgoręcej
Swojszczyznę, i nie żądać więcej.
Tak się wyludnił ul olbrzymi, Że wojsk resztkami niewielkimi Wrogom nadbiegłym się opierał, Walcząc z odwagą bohatera. Aż na wybranej gdzieś pozycji Wystąpił przeciw koalicji. Armia świadoma, bez najmity. To rozstrzygnęło losy bitwy. Dobra ich sprawa oraz męstwo W końcu przyniosły im zwycięstwo. Sukces i klęska tu się zbiegły, Tysiące bowiem pszczół poległy. Komfort się wydał weteranom Jakąś słabością podejrzaną, Więc twardzi we wstrzemięźliwości, Z myślą o dalszej oszczędności, Dziuplę obrali za mieszkanie Z moralnym ukontentowaniem.
Morał
Głupców to jest rzecz: usiłować, Aby ul wielki wysanować. - Korzystać z wszelkich udogodnień, Wojować dzielnie, żyć wygodnie, Gnębiąc łajdactwo - to (bez kpiny) Program zupełnie utopijny. Matactwo, luksus, pycha bowiem Darzą nas czymś, co jest jak zdrowie. Głód to nieznośna także plaga, Lecz trawić i żyć nam pomaga. Za wina też doskonałości Dziękujmy krzywej latorośli.
Ta bez opieki ogrodnika Rozrosłaby się bujna, dzika, Ale przycięta, skrępowana, Szlachetny owoc rodzi dla nas. I z grzechu korzyść też wyniknie, Gdy prawo go skrępuje, przytnie. Gdzie mocarstwowe są dążenia, Tam grzech konieczny bez wątpienia, Jak przymus głodu do jedzenia. Splendorem nie jest cnota goła, A więc kto o Wiek Złoty woła, Pragnąc moralność mieć surową, Niech ma i dietę żołędziową”.

Ach, gdybym to był Anglikiem...

 
 
 

2424 odsłony średnio 5 (1 głos)
zaloguj się lub załóż konto by oceniać i komentować    blog autora
linki, cytaty, nowiny
najwyżej  oceniane
zeszyty tematyczne
najbardziej kontrowersyjne artykuły
najnowsze komentarze

© Polacy.eu.org 2010-2024   Subskrypcje:    Atom   RSS  ↑ do góry ↑