„Miałam 10 lat. Idąc do szkoły podstawowej w Bliżynie, musiałam mijać obóz, w którym Niemcy trzymali Polaków, Rosjan i Żydów – opowiada pani Józefa – aż strach było patrzeć na żydowskie dzieci. Zagłodzone, zabiedzone. Rzucałam im przez druty kanapki. Mama uszyła mi plecaczek, w którym mieściły się 3 chlebki. Udawało mi się wiele razy. Ale pewnego dnia złapali mnie i wsadzili do żydowskiego baraku. Powiedzieli, że pierwszym transportem wyślą mnie do Oświęcimia. Bałam się wejść. Słyszałam płacz, z obu stron korytarza wystawało mnóstwo głów wpatrzonych we mnie. Wycofałam się i przykucnęłam w rowie obok. Tak spędziłam noc. Rankiem był apel i obchód. Znalazł mnie Niedzielski, granatowy policjant współpracujący z Niemcami i znajomy mego ojca. – Co ty tu, dziecko, robisz? – zdziwił się. A ja mu na to, że rzucałam chleb żydowskim dzieciom. – O Jezu, Jezu – powiedział i odszedł. Wrócił z informacją, że na bramie stoi zaprzyjaźniony gestapowiec, który za górala mnie wypuści. Tak się stało”.
Całość: wzzw.wordpress.com |