słowa kluczowe: Marsz Niepodległości 2013, Ruch Narodowy, Warszawa, marsz niepodległości.
Blog2013.11.24 17:43 17:47

Moje wrażenia z Marszu Niepodległości 2013

   

Sceny z marszu wzięte

 
Zbiór scen i scenek rodzajowych z tegorocznego marszu. Pomarszowe refleksje znajdą się jednak w notce osobnej, bo ta spuchła jak liczba uczestników.
 
Tegoroczny marsz był dla mnie bardzo przyjemnym towarzysko czasem. Spotkałem się i przebywałem ze znajomymi i przyjaciółmi wiele godzin. Można się było wygadać, nacieszyć sobą. Rewelacyjne śniadanko, a jeszcze lepsza wieczerza na koniec dnia! Dziękuję wszystkim za przednie towarzystwo.

Dzień marszowy rozpoczął się podróżą wesołym mini autobusikiem. Taka wycieczka dla dorosłych, oczywiście była bitwa o miejsca na końcu. W zeszłym roku z Wrocławia wybraliśmy się we trzech, w tym liczba trochę mocniej napuchła. Przyjemnie było witać wschodzące słońce w tej podróży na wschód, z pewnością, że tam będzie jakaś cywilizacja. Dobra słoneczna pogoda nastrajała świątecznie.

Obchody rozpoczęliśmy Mszą świętą za Ojczyznę w kościele pw. Św. Barbary. Dla niej samej warto było przyjechać. Uczestnicząc miało się poczucie jedności z tą wielką liczbą młodych wierzących ludzi. Nie było wcale patetycznie ale łzy co jakiś czas stawały w oczach. Jeszcze Polska! Jest nadzieja! Jeśli Bóg z nami któż przeciwko nam?

Następnie kierujemy się na plac Defilad. Notujemy kontrast, co po mocnym namodleniu jest normalną rzeczą nie mniej jednak w oczy kole. Otóż kilku ziomali z rynsztokowymi ryjkami ciągnie browka. Tam gdzieś obtatuułowany po głowie jegomość w lekkim przedbitewnym pobudzeniu.

Jednak nie traćmy proporcji! Na placu jest już kilkadziesiąt, pewnie około 20 tysięcy ludzi. Zdecydowana większość to ludzie pogodni, zadowoleni, niektórzy wręcz radośni. Po prostu wzrok skupia się zawsze na rzeczach dziwnych, niczym kamera komercyjnych stacji telewizyjnych. Witać różne środowiska. Jakiś niecierpliwy kibic z młynkowym doświadczeniem zaczyna krzyczeć, kilku się dołącza do skandowania "czerwonej hołoty", reszta ignoruje usiłując skupić się na przemówieniach.

Idą przemówienia. Jednak nagłośnienie nie pokonuje ogromnego harmidru ludzki krążących i brzęczących niczym pszczółki w ulu. Dźwięk ważnych słów nie wypełnia placu. Z przemówień korzysta więc tylko część zgromadzonych, którym zależy i odpowiednio się ustawili oraz uważnie łowią dźwięki słów. My stoimy tak, że słabo słychać natomiast dobrze widać gromadzących się ludzi. Gdzieniegdzie rodzina z wózkiem, za sterami każdego wózka dumny tato z wysoko podniesionym czołem. Obok mama, która widać doskonale wie dlaczego tu jest.

Zwarta grupa wyglądająca na 2 tysiące startuje w kierunku czoła marszu. Widać ONRowe sztandary gęsto ubite między narodowymi barwami.
Zajmujemy dogodne miejsce do startu. Mija nas grupa rekonstrukcyjna. Są po prostu piękni. Maszerują wyprostowani, a w oczach stal. Takie widoki krzepią. Nieopodal grupa mężczyzn nie spod jasnej gwiazdy, piękni może byli kiedyś. Na mój komentarz słyszę odpowiedź warszawiaka, że to starzy kibice, nie widać jednak emblematów.

Startujemy. Przechodzimy kilkaset metrów. Mija nas tir z nagłośnieniem. Słyszymy z tira, że marsz jeszcze nie ruszył. Przeżywamy mistyczne doświadczenie kroczenia w marszu, który jeszcze nie ruszył.

Z tira lecą hasła. Skandujemy. Przerywamy. Z każdą chwilą rodzi się większa jedność wśród maszerujących. Idzie koleżka z piwkiem. Co jakiś czas usiłuje być wodzirejem. Drze swój nawalony ryjofon „Donald matole twój rząd obalą robole”. Cisza. Nikt nie podejmuje. Ktoś się śmieje. Kilka zażenowanych spojrzeń. Nikt jabolmena nie poprawia, nie strofuje, nie zwraca uwagi. Nikt mu nie doradza by sobie poszedł ze święta niepodległości.

Nagle przed nami wyrasta kamera. Jest też pytający, znana wypoczęta twarz z tvnowskiego świata zwidów. Już prawie zaczynam się zastanawiać nad zadanym niedaleko mnie pytaniem, moja słodka naiwność podpowiada by wszystko telewidzom ładnie wytłumaczyć. Na szczęście maszerujący obok mnie zaczyna trzeźwo krzyczeć „Człowieku nie prowokuj!”, „Idź stąd!”. Rozmowa nie nagrana. Ludzie zaczynają skandować „ITI (czasownik w trybie rozkazującym, nakazujący natychmiast opuścić zajmowane miejsce i udać się obojętnie w jakim kierunku)”.

Co ważne nie ma szpalerów policji, nie ma kroczącej asysty. Przez to wszystko jest mniej napięcia. Dobrze się idzie, jest bezpiecznie. Gdyby ktoś zasypiał to rzucona co jakiś czas petarda pomaga utrzymać koncentrację. Z tira pada co jakiś czas informacja o zakazie używania środków pirotechnicznych.

Zatrzymaliśmy się. Słyszymy przez nagłośnienie, że na pl. Zbawiciela spłonęła tęcza współczesny symbol pedalsów, istnieje podejrzenie, że spłonęła ze wstydu. Dochodzą informacje o zdelegalizowanym marszu. Przez nagłośnienie nic takiego nie pada. Kilka minut stoimy. Łatwiej krzyczeć, łatwiej się śmiać. Ciągle dookoła kolumny marszowej jest dużo otwartej przestrzeni. W każdej chwili można by się odłączyć i pójść w wymarzonym kierunku.

Z później otrzymanych informacji wiem, że policja obecna na wysokości rosyjskiej ambasady zablokowała przejście, by następnie się cofnąć pozostawiając ambasadę opiece kamer. Ruszamy po niedługiej chwili dochodzimy ro rosyjskiej ambasady. Słyszę wykład o tym, jak wielka jest ta ambasada, prawdopodobnie największa w Europie. Kilka dni po marszu po internetach śmiga rysunek, z informacją, że w promieniu kilometra Rosjanie potrafią przechwycić rozmowy telefoniczne. Wytrwałym pozostawiam sprawdzenie jakie urzędy i służby znajdują się w tej odległości.

Idziemy i nagle ktoś zaczyna skandować „Ruska (kobieta lekkich obyczajów wulgarnie), ejeja eja o …”. Ludzie chętnie włączają się w tą przyśpiewkę. Śpiewam również i czuję, że to dla mnie takie małe katarsis po 3 latach upokarzania Polski przez „stronę rosyjską”. Było nie było korzystam z przysługującego mi konstytucyjnego prawa do wolności myśli i jej manifestowania. Nie wiem jednak ilu śpiewających rozróżnia braci Rosjan od ichniejszej władzy wyrośniętej na bolszewickiej rewolucji.

Dochodzimy bliżej i widzimy dym. Trudno ocenić co się pali, ktoś rzuca, że to opony. Ludzie gwałtownie przechodzą z lewej strony na prawą. Mało kto chce się otrzeć swoją osobą o „ten incydent”. Siedzi jakiś jeden czy dwóch na płocie. Lecą częściej niż wcześniej petardy. Jakaś część maszerujących przemieniła się w sterczących gapiów. My idziemy z głównym nurtem dalej, również lekkim łukiem omijając nie pochwalany incydent.

Tu krótka wstawka z poprzedniego marszu. Już po uspokojeniu prowokacji na początku marszu gdy spokojnie ruszyliśmy to po kilkuset metrach miało miejsce takie zdarzenie. Z jednej z bocznych uliczek wystartował szybkim krokiem oddział około 8-10 mężczyzn, który wbiegł w tłum i uprowadził jednego demonstranta. Czy nagrali gościa wcześniej, że coś nielegalnego robił, czy chcieli go zaprosić na piwo, czy zabierali swojego co się zgubił, czy ćwiczyli biegi– tego nie wiem. Byli zamaskowani, umundurowani ale bez emblematów identyfikujących. Rzecz charakterystyczna poruszali się bardzo blisko siebie trzymając sobie na ramionach ręce. W ten sposób poruszali się i szybko i bez rozproszeń. Bardzo zwartą grupą. Dlaczego ten wtręt? Otóż w tym roku, odrobinę poniżej płonącej budki z lewej strony na prawą tuż przed nami przemieściła się grupka w podobny sposób się poruszająca. Byli ubrani nie jak funkcjonariusze ale jak kominiarczykowie, nie mniej jednak działali precyzyjnie.. Każda grupka może biegać trzymając ręce na ramionach swoich towarzyszy i nie musi to niczego oznaczać. Tylko, że nie codziennie się widzi ludzi w ten sposób przemieszczających. Odnotowuję ten fakt, nie narzucając żadnych interpretacji

Na ostrym zakręcie na ul. Belwederskiej ostatecznie znaleźliśmy się na końcu marszu. Tutaj weszliśmy między wysokie płoty. Zrobiło się duszno. Ktoś zapytał członka Straży Marszu czy marsz jest zdelegalizowany, odpowiedzi nie było. Tak jak i na pytanie czy ogłoszą jeśli się dowiedzą, że jest zdelegalizowany.

Nagle słychać „Tu policja wzywamy do rozejścia się, w przeciwnym razie zostaną użyte środki przymusu bezpośredniego w postaci pałek, niepenetracyjnych pocisków..”. Sytuacja nieprzyjemna. Widać skrajny debilizm napierania policji jak się okazuje na końcówkę marszu. Nie ma gdzie się rozejść. Pachnie zamiarem pacyfikacji. Ludzie reagują nerwowo. Stajemy przed jedyną boczną uliczką. Zastanawiamy się co robić. Widzimy jak z tej uliczki, która była naszym wentylem bezpieczeństwa nadbiegają w szyku bojowym policjanci z tarczami. Za nimi nadciąga polewaczka. Ciśnienie wśród tłumu rośnie. Ktoś zakrywa twarz. Decydujemy stanąć się za murkiem. Szpaler na nas bezpośrednio nie naprze. Zablokowali przejście. Jest nieprzyjemnie.

Kogoś przepuścili. Następnych też. Ruszamy więc i my. Wściekli i smutni. Mijając ich rzucam prosto w hełm za którym widzę kobiece oczy „My nic złego nie zrobiliśmy!”. Spuszcza wzrok. Ona nie decyduje i być może słabo rozumie co się dzieje. Stajemy kilkadziesiąt metrów dalej. Ludzie wylewają się tym przejściem co i my niczym krew z przekutej żyły. Część policjantów obraca się i osłania tyły ustawionego na szerokość ulicy szeregu. Gdy widzimy tyły polewaczki i jest gdzie pójść robi się znowu normalnie.

Zdaję sobie sprawę z absurdu, policja w tak słabych w sumie siłach wpuściła sobie na plecy tłum. Gdyby ten tłum był agresywny i skory do konfrontacji.. Poruszamy się więc w krainie niekonsekwencji. Policja nadbiega i napiera, potem staje, potem przepuszcza, by się spostrzec, ze przepuściła.. Słowem nikt nie wie co tam się dzieje i po co.

Przed nami idzie grupa w sutannach. Ktoś krzyczy do nich, że „brawo, że są tacy księża narodowi”. Najstarszy obruszony podniesionym głosem mówi „Nie narodowi tylko katoliccy!”. Konsternacja jak zwykle gdy komplement zostaje odebrany jako atak na cnotę. Młodsi się uśmiechają, cieszą się, że są.

Kilka kroków dalej uwagę zwraca starsza pani. Co najmniej 70 lat ale może być i 80 z nawiązką. Jest poddenerwowana. Co parę kroków staje i podnosi głos. Wsłuchujemy się, pani ma asystę kilku bliskich osób, które wyprowadziły ją z niebezpiecznego miejsca. Ta pani chce wrócić do marszu i puszcza gromy na sytuację. Przyglądam się jej kondycji, to naprawdę starsza pani. Chylę czoła dla takiego ducha. Sam wstydzę się tej odpowiedzialnej dezercji. Inni jednak poszli..

Docieramy na Agrykolę Łazienkami. Pierwszy raz widzimy dużą grupę Straży Marszu. Widać ciągle giną w tłumie. Wiec możne obejrzeć na filmikach więc nie opisuję. Stoimy razem i jesteśmy szczęśliwi, że tu jesteśmy. Będziemy za rok. Mówi to każdy kto był. Pewnie liczba znowu napęcznieje.

Czynimy odwrót pod koniec ostatniego przemówienia. Zatrzymujemy się jednak kilkaset metrów dalej gdyż pada wezwanie do hymnu. Idąc dalej za taksówkę bierzemy auto miejskiego zarządzania kryzysowego. Tele taksi nie chce przyjechać bo słyszy o zadymach na Agrykoli i o tym, że tam jest wszystko zamknięte.

Decydujemy się na marsz po marszu.
Zachodzimy od boku przygotowane siły. Między Agrykolą, a Łazienkami. Dwie polewaczki. Kilkanaście suk. 100 niebieskich z tarczami przygotowanych do ustawienia w szereg. Około 40 tajniaków ustawionych przed tymi siłami. Zastanawiam się czy to pokaz siły przygotowana prowokacja? Wystarczy, że tłum ruszy, a tajni obrzucą policję kamieniami. Zadyma gotowa. Apropos tych tajnych policjantów. W tym roku to jedyna grupa jaką widzimy. Jest ich absolutnie mniej niż rok wcześniej.

Wracamy. Warszawa żyje normalnie, ruch uliczny bez zakłóceń. Nie ma zniszczeń, nie ma masy ludzi. Nic się nie stało. Tylko policyjne suki. Oby tak gorliwie walczyli z przestępcami.. Chętnie zaglądam w oczy mijanym stróżom prawa. 
 
Foto od dzielnego Uruk Hai 

3996 odsłon średnio 5 (6 głosów)
zaloguj się lub załóż konto by oceniać i komentować    blog autora
linki, cytaty, nowiny
najwyżej  oceniane
zeszyty tematyczne
najbardziej kontrowersyjne artykuły
najnowsze komentarze

© Polacy.eu.org 2010-2024   Subskrypcje:    Atom   RSS  ↑ do góry ↑