słowa kluczowe: Mazury, manipulacje polityczne.
Polska2011.04.13 17:39

Instynkty

   
 
To wszystko działo się wiele lat temu. Ale być może tamte  wydarzenia oglądane od strony mechanizmów działania tłumaczą dlaczego niektóre rzeczy w Polsce wyglądają dzisiaj jak wyglądają.
 

Dalej zaś tamte wydarzenia dowodzą, że używane dzisiaj wobec narodu metody zmieniły może swą intensywność – ale nie charakter. Kiedyś zaczynali jak to opisuję. Dzisiaj udoskonalili metody – ale nie zmienili ich ducha i charakteru.

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

W roku 1987 w systemie politycznym trzeszczało już publicznie i nieźle, nie tylko ktoś jeżdżący sporo po kraju doskonale to wyczuwał. Problemem było wszakże co ma być dalej. Jak trzeszczy to musi albo pęknąć, albo się zawalić. Ale co potem? Ja akurat nie miałem pojęcia. Do pewnego momentu – bo potem było już jasne, że funkcjonariusze aparatu partyjnego wchodząc w ścisłe związki z dziwnymi osobnikami dysponującymi sporą gotówką szykują sobie jakiś finansowy materac ubezpieczający. Znaczy: zawalali się ideologicznie, a nie chcieli finansowo. Cała zresztą komuna spopielała się powoli, jak jesienne liście, ale o dziwo nikt z tej przyczyny nie załamywał rąk, najmniej czerwoni władcy. To było dziwne, bo wróżyło coś przedtem nieznanego.

Byłem szeregowym opisywaczem tego, co mi wskazali, jakieś konkursy, oczyszczalnie ścieków, wodociągi i takie tam. Plus tematy tak egzotyczne, iż nikt nie wiedział o co chodzi. O, małe elektrownie wodne! Albo komputeryzacja administracji terenowej. Dział „Zabili go i uciekł”, ale pod warunkiem, że sprawcą lub ofiarą był ktoś z tak zwanej władzy w mikroregionie. Odpowiadałem wówczas za opisywanie Polski północno-wschodniej, tam miałem najwięcej znajomych, a więc tych prawdziwych i wcale nie dwuznacznych informatorów. Tam obserwowałem, jak nad jeziorami i rzekami poczynają dziać się rzeczy dziwne. Pewnego dnia „Trybuna Ludu” doniosła, że mieszkańcom Pisza za dwa lata będzie lepiej, no niemal jak w raju, w pobliżu miasta powstaje kompleks hotelowo-gastronomiczny. W każdym razie skoro „Trybuna” o tym doniosła – to mój ówczesny naczelny nadstawił uszy.

A potem, w krótkim czasie, dwa sygnały z okolic tego nieszczęsnego Pisza. Pierwszy ten, że terenowa władza samorządowa na skalę dzisiejszego powiatu (choć wtedy nie było jeszcze powiatów) kradnie, na dodatek bezczelnie, bo nie dość, że nie pieniądze, tylko stare kaloryfery, to jeszcze łupy przetrzymuje na terenie swojej posesji. Ta wersja przyszła to redakcji drogą polecenia z jakiegoś „kumitetu” i oczywiście dotyczyła sąsiadów Piszu, czyli miasteczka Ruciane-Nida. Do samej redakcji dotarł natomiast list, w którym stało czarno na białym, że władza wojewódzka odpowiadająca za ten teren pastwi się nad Bogu ducha winnymi mieszkańcami, rozpija ich i w ogóle stara się wyzuć jak nie z ojcowizny, to z ziem niedawno nabytych i starannie uprawianych ekologicznie. A w ogóle to wojewódzki konserwator przyrody z Suwałk chce Piszanom zrobić wbrew i na żaden hotel  się nie zgadza, ważniejsze ptaszki.

Pomylenie z poplątaniem, prawda? No ale tak było we wstępnych opowieściach i niby ja miałem ten supeł rozwiązać. A gdybym nie rozwiązał, tylko potknął się o kogoś możniejszego – to też żadna szkoda, jako bezpartyjnego można mnie było oskarżyć o zaniedbanie, rozpustę delegacyjną czy co tam jeszcze i wylać z roboty na zbity pysk.

Dostałem polecenie wyjazdu. Wysupłano nawet ryczałt samochodowy, rzecz rzadką niesłychanie. Merytorycznie miałem dokonać prasowej egzekucji na już ustalonym sprawcy kradzieży kaloryferów. Dalej odwiedzić naszego znanego z imienia nazwiska respondenta i dać mu słuszny odpór - socjalistyczna władza nikogo z klucza nie mogła przecież gnębić i wyzuwać z czegokolwiek. I pognębić tych, którzy wojewódzkiemu konserwatorowi śmieli sprzeciwić się myślą, mową, a zwłaszcza jakimś nie konsultowanym ze zwierzchnością planem, czyli uczynkiem.

Wiele rozmów już pierwszego dnia pobytu w Suwałkach, a potem w Rucianem. Każdy chciał mnie o czymś przekonać, gorączkowo, wykładając mnóstwo dokumentów, wycinków prasowych, listów i petycji. Trzeba to było teraz starannie poukładać w ciąg zdarzeń. Postaci dramatu miały mówić jasno i jednoznacznie. Racja miała taka właśnie być! Chcą tego hotelu, czy nie chcą? Po co komu nadbrzeżne zarośla kilkadziesiąt kilometrów od pierwotnego planu zabudowy i czego bronią właściciele tych terenów? Kto za, a kto przeciw w świetle dokumentów? Nic się nie zgadzało. Raz ktoś coś chciał, za chwilę w innym dokumencie przeczył samemu sobie. Dzisiaj pisał do województwa, jutro do stolicy, odwoływał się i wrzucał wątek, którego przedtem nigdzie nie było.

Jak by nie stanąć dupa zawsze z tyłu… Zapowiadało się ponuro: zdołałem ustalić, że za oddaniem w pacht jakiegoś półwyspu, który był obszarem chronionym opowiadał się dzielnicowy książę, przeciwko jego ochmistrz, niestety mający poparcie w centrali królestwa. A wziąć wszystko „do obróbki” mieli jacyś nie znani dżentelmeni z Kanady i kilku innych krajów, z centralą na Bliskim Wschodzie. Znaczy się Borensztajny - tak ich tam określano. Mieli pewnie trochę się podzielić z darczyńcami. Najbardziej ciekawe było jednak to, że wszyscy zainteresowani udzielali informacji jak najchętniej, gadali na wyprzódki, gęby im się nie zamykały, a dokumenty kładziono przede mną takie, że w życiu nie śniłem, iż zanurzę się w państwową tajemnicę równie szybko i głęboko. To było niepokojące, to mnie wręcz trwożyło! Postanowiłem odłożyć problem na chwilę pod stół i poznać wreszcie znanego z imienia i nazwiska ujawniacza afer.

Dwie godziny, cztery, sześć – a ja siedzę naprzeciw ujawniacza i co chwila wkładam gałki oczne w oczodoły, te zaś wypadają znowu. Mistrz zaczyna od pytania co ja bym zrobił podczas gry w pokera dostając cztery asy z ręki i mając prawo poprosić o dobór jednej karty. No co – poprosił bym! Dobrze. A co bym zrobił dostając z kupki piątego asa? O nie, miły panie, mówi mistrz, rzucanie kart na stół i wrzask że oszukują to rzecz najgłupsza w świecie. To jakby prośba o natychmiastową egzekucję, reszta graczy ma pod stołem siekiery i nie zawaha się ich użyć. Należy przybrać spokojną minę, rozejrzeć się jak daleko do okna lub drzwi i czy jednym gestem da się zagarnąć leżącą na stole pulę. Po czym działać bez chwili zastanowienia, najlepiej łapiąc kasę, przewracając stół i wrzeszcząc „Pali się, pali, kurwa, uciekajcie!”.

Hotel na półwyspie w Piszu to pic i fotomontaż. Owszem, był na początku taki plan, ale ktoś wygadał się zbyt szybko, ktoś inny oprotestował, a szelest banknotów jest z natury kameralny, nie znosi rozgłosu. Do pewnego momentu liczono, że może jakimś cudem udać się manewr, ktoś nie zgłosi protestu w odpowiednim czasie i koła machiny urzędniczej zaczną się obracać w pożądanym kierunki. Protest jednak zgłoszono, sprawa nagłośniona, plan runął. No a ten cały Piperman i Trubro z Kanady wcale nie ma ochoty płacić jakichś kar z powodu cudzego niedopatrzenia czy protestu. On się zgłosił, bo mu kazali. I on czeka co będzie, mając w głowie plan zapasowy. Ten plan dotyczy już innego obszaru, lepszego obszaru, który jest właśnie tutaj, pod Rucianem. Tylko to wszystko trzeba „rozebrać” etapami, chytrze i po kolei.

A co z tym od kaloryferów? Nic. Znów fotomontaż. Na tym ma się skupić prasa lokalna. On je kupił oficjalnie, to uczciwy człowiek, ale trochę roztargniony, nie zgłosił kwitu do odpowiedniego urzędu, przez co kwit nie istnieje. A jak nie ma dokumentu – to jest złodziejstwo. Po co złodziejstwo? Ano po to, by obrzydliwie uczciwy facet nie przeszkadzał w dalszej grze, tej grze, w której można dostać z ręki cztery asy i dobrać jeszcze jednego. Do niego nie ma co jechać i z nim rozmawiać, on jest tak przestraszony, że albo nic nie powie, albo nakłamie. Po co to komu?

To kiedy mam krzyczeć „Pali się”? Teraz. Wracasz pan do Warszawy – mówi mój informator – i piszesz pan wstrząsający materiał na temat niszczenia polskiej przyrody, fauny, flory, żabek, rybek i czego tam jeszcze trzeba. To znaczy: źli ludzie mieli taki pomysł. Pisz pan co chcesz, nadali sygnał, że coś się nie udaje, ludzie są zawiedzeni i stracili nadzieję, trzeba im to wszystko ładnie opisać i wyjaśnić. Niech ci, co ten sygnał puścili śpią spokojnie. Ale na koniec tekstu musi być zastrzeżenie, że choć na razie wszystko wróciło na właściwe tory, to sprawa jest rozwojowa, wymaga jeszcze drobiazgowego zanalizowania i takie tam. Pan masz tu wrócić, szybko wrócić, a my panu wskażemy drogę do głównego machera. No chyba że chcesz być pan palantem do końca życia.

Kto by chciał? Ja nie.

Z pierwotnym tekstem problem. Nie przewidziałem łańcucha reakcji. Bo jest tak: za województwo odpowiada książę dzielnicowy, czyli I sekretarz KW. Więc kto śmiał dogadywać się z „obcymi” inwestorami bez jego namaszczenia? Jeśli to namaszczenie jednak miało miejsce, takie ciche, to każda następna porażka przynosi ujmę na honorze księcia, nie jego dworzan. Tych ostatnich bowiem można po cichu zdusić, urwać łeb i gdzieś zakopać, na przykład w fabryce płyt wiórowych na stanowisku kadrowego. Jak to do cholery wszystko ugryźć?

Instynkt: nie patrz na to, co tak obficie wyrzucają ci na stół, jest za dużo, za bogato i za szczerze. A czego nie ma? Patrz na to, czego nie ma!

Nie było zgody w zarządzie księstwa. Najważniejszy dopuścił do burdelu, niczego nie obiecał zastępcom, tym przypomniało się, że obowiązują ich jakieś tam przepisy. Nie dałeś księciuniu nam – nie będziesz miał i sam… W sprawę weszła gazeta ogólnopolska, smród, dzielnicowe tytuły można było przygasić, centralnej nie. Kiedy wysmażyłem wreszcie ten mój opis „domu uciech na kresach” – centrala od razu wzięła na dywanik mojego naczelnego. Wił się, męczył, ale już mnie nie mógł utopić – tekst zamieścił, więc teraz z kolei on odpowiadał za powierzone mu poletko. Z całym dobrodziejstwem inwentarza – znaczy się i ze mną. Ustalono, że jadę jeszcze raz w ten sam teren. Teoretycznie dlatego, że w tekście NIE BYŁO odpowiednio mocnego rozgrzeszenia Księcia Dzielnicowego. Praktycznie na zasadzie „A rób pan co chcesz, albo pana powieszą, albo nam się uda…” Bo ten nienajgłupszy naczelny podejrzewał, że jednak może się udać. A jeśli tak, jeśli sukces – to on też jest przecież jego ojcem.

 

 

 
 

 

935 odsłon średnio 5 (4 głosy)
zaloguj się lub załóż konto by oceniać i komentować   
podobna tematyka
Były bloger
W sprawie Mazur (Polska)
Były bloger
Reminescencje urlopowe (Polska)
Były bloger
Instynkty (Polska)
Były bloger
Instynkty (Polska)
linki, cytaty, nowiny
najwyżej  oceniane
zeszyty tematyczne
najbardziej kontrowersyjne artykuły
najnowsze komentarze

© Polacy.eu.org 2010-2024   Subskrypcje:    Atom   RSS  ↑ do góry ↑