słowa kluczowe: Polonia USA, TIR, praca w Chicago.
Humor, satyra2014.05.30 01:50 03:51

Czerwony Kapturek zza Oceanu

   

Przygoda na trasie

 
O ciężkiej i niebezpiecznej pracy polskiego kierowcy ciężarówki TIR w USA
 
Drogie dzieci. Pora może wyjść już z tej piaskownicy, umyć się i lulu. Przed snem opowiem wam bajkę. O Czerwonym Kapturku.

 Jeśli okażę się strasznym nudziarzem i jeśli zobaczę na Waszych buziach grimm niezadowolenia (Grimm, uważacie Panstwo! Dobre, co? Sam żem to wymyslił!), wtedy natychmiast przestanę ględzić i zajmiemy się czymś innym.
 Dobrze?

 No to do rzeczy.
 Za wieloma rzekami, których obcych nazw nie będziemy teraz wymieniać, nie tak dawno temu, w pewnej bazie żył sobie i pracował pewien niestary człowiek. Nie był on zły, a raczej dobry, choć też niezupełnie święty, ot, taki jak każdy z nas. Postury niezbyt szczupłej, niegdyś raczej atletycznej, dziś już przygarbiony nieco, na opalonej twarzy z lekka podniszczony. Niegłupi. Być może za młodu inżynier jakiś. Nierozmowny, wręcz mruk, czemu właśnie zawdzięczał swój przydomek Czerwonego Kapturka.
 Jakiż może być związek między elokwencją, a raczej jej niedostatkiem, a tak osobliwym nazwaniem? Ano, kiedyś jakiś mało rozgarnięty rozpuscił plotkę, że skoro Heniek, bo Henryk mu było w metryce, nie garnie się specjalnie do towarzystwa, nie siada w sobotę ze wszystkimi u flaszki, no to na pewno kapuje. Kto nie pije, ten donosi. Kapuś. Kapturek. Dalej poszło jak z płatka. Skoro kapuje, to dla kogóżby innego jak nie dla czerwonego?
 Stąd Czerwony kapturek.
 Początkowo Kapturek zżymał się niemożebnie na to idiotyczne określenie i niejeden prześmiewca zwiedziony dobrodupnością, a nadużywszy z lekka jego cierpliwości, wychodził ze spotkania zaopatrzony w darmowy, aczkolwiek nieco asymetryczny i niegustowny makijaż na cyferblacie. Ale gdy już wszyscy zapomnieli skąd przezwisko sie wzięło, Heniek przestał "brać sobie w głowę" i nawet chyba przez przekorę je zaakceptował, ponieważ zupełnie do niego nie pasowało. Chyba nie należy zapewniać, że jako stary działacz jeszcze z epoki styropianu, tak kochał komusze nasienie, jak psy dziada.
 Chyba z piętnaście lat temu, Kapturek hulał na Kalifornię za sałatą i nawet dorobił się własnego traktora, czyli ciągnika siodłowego. Jednak gdy go bank wsadził na konia, pozbył sie sprzętu dość szczęśliwie, oszczędności ulokował na duży "interes", a sam zaokrętował się w prawie tak dużej jak u Kuciapy polonijnej firmie trokarskiej, gdzie parał się wszystkim - pomocą w rozdzielaniu kursów, drobnymi naprawami sprzętu, inwentaryzacją, a nawet czasem też sam ruszał w trasę, jednak Kalifornię pozostawiając młodszym od siebie, mniej rozsądnym i bardziej chciwym grosza kosztem własnego zdrowia.
 W tej robocie czuł się w miarę bezpieczny, ponieważ dziwnym trafem, mowę Lincolnów i Reaganów znał dość dobrze w mowie i piśmie, choć wyraźny akcent zdradzał zamorskie urodzenie. Atrybut językowy jest nadzwyczaj ceniony u polonijnych pracodawców, których własna angielszczyzna kuleje i utyka, jeżeli w ogóle egzystuje...
 Razu pewnego Czerwony Kapturek siedział sobie w ofisie na komputerze i telefonie równoczesnie, usiłując zorganizować pomoc dla timu, który rozkraczył się i zakwitł w Elej, to znaczy LA, powodując potężny, wielomilowy korek na piątce, autostradzie nr 5 znaczy się. Załoga dzwoniła w płaczu i panice, że wywaliły naraz trzy opony, w czym dwie na tym samym kole. Yeah, right! Statystycznie łatwiej odegrać z powrotem w kasynie całe uprzednio przeputane pieniądze przeznaczone na paliwo, niż o taki rzadki przypadek. Posuwali na pewno na flaku od pustyni Mohave przez góry, a gdy im na przeciążonym kole walnęła druga opona, siłą rzeczy nie mogli już dalej jechać. Trakerzy im alarmowali przez radio, że mają kapcia, ale kto by się tam przejmował niezrozumiałymi wrzaskami hamburgerów, więc bohaterzy afery niefrasobliwie wyłączyli odbiór na CB. Tak moim zdaniem wygladał faktyczny rzeczy stan. Cokolwiek by jednak nie spekulować, trzeba im było pomóc, bo chłopaki siedzieli w południowokalifornijskim skwarze już od czterech godzin i byli bliscy depresji, a znajomość angloamerykańszczyzny "do porozumienia", podstawowy warunek pracy w firmie, jak widać nie wystarczał do spraw innych niż rutynowe.
 Z prozaicznej, choć doniosłej wagi czynności załatwiania pomocy drogowej z odleglosci dwoch tysiecy mil, wyrwał Heńka cokolwiek nerwowy i naglący głos szefa, pana Jaśka, który był właścicielem, czy też współwłaścicielem firmy.
– Heniu, fucha! – krótkie dwa słowa zakomunikowały, ze chyba stało się coś istotnego.
 Zabrał Henryk ceramiczny kubek z kawą (miał już jak widać pewne starokawalerskie nawyki i nie pił z kartonu), z kawą mocną jak August Drugi, po turecku, bo ta miejscowa lura przyprawia o niezdrowe kwaśne odbicia. Z miodem ten Turek i fusami, z których potem można bylo wróżyc, jak ktoś potrafi. Zabrał więc kawę, ociągając się wstał od komputera i wszedł do gabinetu pana Janka, starannie zamykając za sobą drzwi. Rozsiadł się wygodnie w niegdyś reprezentacyjnym, a teraz wyraźnie używanym, czy raczej zużytym fotelu i rozejrzał się z satysfakcją po niesamowitym bałaganie na biurku, półkach i regałach pokrytych kurzem i pyłem sprzed kilku lat. Po raz kolejny uświadomił sobie, że jest tu nieodzowny, albowiem pan Jasiek to bałaganiarz i bez organizacyjnej pomocy Heńka nie jest w stanie nawet puscić bąka. Wreszcie spojrzał wyczekująco na bossa.
 Janek posiadał twarz czerstwą, okrągłą i takąż duszę. Moze i miał pewne zadatki na bycie osobą właściwą do osiągniętego statusu społecznego. Chociaż z drugiej strony, prowadzenie takiej firmy to zajęcie nie sprzyjające rozwojowi osobowości. A nawet nauce języka tubylców. Mam nadzieję, że wyrażam się klarownie, choć grzecznie.
 O całej postaci trudno było cokolwiek powiedzieć, ponieważ zza biurka nie bylo wiele jej widać.
− Heniek, kuźwa, zagaił pan prezes firmy (nieuniknione wulgaryzmy będziemy łagodzic drogą infantylizacji, lub wręcz wykropkowywania). Ten złamas co go przyjełem na robotę, nie wrócił z Kaliforni na czas. Pewnie sawanabycz usrał się w kasynie i przepieprztał całe piniendze, co miał na paliwo, a tera siedzi i kwiczy. A traktor potrzebny, bo trzeba zrobić pilną dostawę do Babci. Wiesz, te delikutasy "U Babci" na Elmurst w Chicago.
 Heniek poruszył się zaciekawiony. Lubił Babcię i niejeden wieczór po dostawie przesiedział z nią na pogaduszkach przy kawce. Babcię wszyscy lubili, choć Heńka tylko niektórzy.
 Jednak pan Janek nadzieję zepsuł.
− Tylko kuźwa nie siedź i nie piernicz z Babcią o zbójach, bo traktor nazad potrzebny. Chyba, że chcesz w środku tygodnia lecieć do Sakramento z Młodziakiem w timie.
 O, nie. Co to, to nie. Nie, żeby Młodziak był złym kompanem do jazdy, ale na Kalifornię przez Góry Skaliste Kapturek już nie pojechałby za żadne skarby. Jeszcze w dodatku we środku tygodnia... To prawie zawsze oznacza smród na trakstopie przez cały weekend w oczekiwaniu na „lołda”.
− No to co, Heniuś, pojedziesz? − zapytał szef słodko aż do mdłości.
− Za ile? - rzucil Heniek krotko, a przytomnie, aby nie wyglądało to, że tak łatwo się godzi na rolę bądź co bądź popychadła i zapchajdziury.
 Tembr głosu pana Jana zmienił sie na o kwartę, albo i sekstę wyższy.
− Co ty się mnie pytasz za ile? Czy my się kiedy nie dogadali? Za godzinę, dobra?
− Kiesz? upewnił się jeszcze Heniek, znając dobrze, czym potrafi pachnieć czek. Gumą mianowicie, co oznacza pętanie się tygodniami po wynagrodzenie za pracę.
− Siet, co ja się z tobą mam! − zabiadolił fałszywie Jasiek − Kiesz. Zadowolony?
− Dobra, pojadę, szefie. Ma pan osamę?
− Zara bedzie. Jest tak. Weźniesz Fredka z jardy i poszukasz sobie jakiegoś dobrego rifa. Podhacz i podjedź pod czwarty giejt. Tam cię Krzychu załaduje. O, zobacz, tu jest osama. Paleta świeżego pieczywa, szynka Krakusa, miód pitny, tylko sam nie wychlaj − wysilił sie na kretyński dowcip - sery, masło z Ludwiga, jogurt, wiśniowa marmolada Eco od Janpola z Kanady (tu wskazał otwarty słoik stojący na biurku, nad którym krążyły muchy bzycząc donośnie, a przeraźliwie), pasztety drobiowe, tylko jak co to ani ty nic nie wiesz, ani ja nic nie wiem, bo to z przemytu, i reszta to co na osamie. Załóż blombę i leć.
– Szefie, Fredek ma kotka a to przy tej transmisji niedobra kompinacja. Trójka wchodzi do dupy. Wezmę lepiej Piotrusia. On ma osiemnastkę i można sobie spokojnie w mieście mieszać.
– Piotruś na kanale. Bra....lują się z nim już trzeci dzień, buce durne, kuźwa ich mać.
Skrzywił się Heniek z niesmakiem, bo znał czarną, niewdzięczną i niedopłacaną robotę mechaniorów. Chłopaki musieli znać na pamięć wszystkie podzespoły wszystkich typów traktorów, a to: Piotrusia, Fredka, Maćka, Kiena, Volvo, Internacjonała, może tylko oprocz Forda Szterlinga, niepopularnego wsrod polskich trokarzy, dźwigać wielesetfuntowe części i podzespoły, a wszystko to za kasę, na którą hamburger plunąć by nawet nie chciał. Zabrał z rąk bossa osamę i skierował się do wyjścia.
− Acha, jeszcze jedno, zatrzymał go w drzwiach szef. Mówili ci od Kuciapy na radiu, że tam na dwa dziewięć cztery siedzi na czwartym jardstyku ta niedźwiedzica pinda jedna wredna portoryczka policjantka (tu walnął takim mięsem, ze już naprawdę nie godzi się powtarzać), specjalnie cięta na polskie traki. Przez nią ciągle heryk bo opóźnienia, tykiety, wezwania do kortu. Uważaj, ice dziangoł ałder, zabłysnął na koniec radośnie znajomością langłycza.
 Bill of Lading nazywany bywa trafnie osamą, a to z wygodnictwa, ponieważ starokrajskie słowo „faktura”, wypowiedziane dobitnie a głośno, mogłoby w miejscowym środowisku pociągnąć za sobą reakcję odwrotną do oczekiwanej. Szczególnie ze względu na fonetykę pierwszej sylaby.


CDN (chyba,że będa obiekcje) 

5171 odsłon średnio 5 (3 głosy)
zaloguj się lub załóż konto by oceniać i komentować    blog autora
Re: Czerwony Kapturek zza Oceanu   
Piwowar, 2014.05.30 o 05:03
Może krótki i zwięzłowaty słowniczek gadki trokarskiej braci. Ot, żeby wczuć się w atmosferę środowiska.


Hulać na Kalifornię za sałatą - jeździć do Kaliforni po jarzyny dla Chicago. Najlepiej płatne, ale najcięższe kursy, ponad trzy tysiące km w jedną stronę. Są szaleńcy, hulający na Kalifornię w pojedynkę.

Lokata na interes - bankowa wpłata na wysoki procent, w owych czasach fundusz powierniczy, albo długoterminowy certyfikat

Kuciapa – największa polska firma transportowa i dystrybucyjna w Chicago, Kucharski

Ofis – biuro (office)

Tim – team, zespół, zwykle dwójka na jeden traktor. Jeden jedzie, drugi spi w budzie.

Elej – L.A. Los Angeles, mekka hulających za sałatą

Zakwitnąć na piątce – utknąć beznadziejnie na autostradzie nr 5

Hamburgery – gwarowo: Amerykanie

Smród na trakstapie – przymusowa poczekalnia na stacji serwisowej, z reguły w oczekiwaniu na lołda (load – ładunek). W Elej na piątce jest czyściec, gdzie nieszczęśliwcy z Chicago kwitną przez weekend. Wtedy następny tydzień wypada im z obiegu.

Kiesz – gotówka (cash)

Gumowy czek, guma – czek, chwilowo bez pokrycia. Nierzadko pracowadwca polonijny najpierw wypisuje czeki pracownikom, dopiero potem uzupełnie stan konta, albo i nie.

Siet – popularne przekleństwo, nie da się przetłumaczyć z sensem. Dosłownie oznacza gó..o

Rif (refer) – naczepa z chłodzeniem

Fredek – Freightliner, niezła marka ciągników

Maciek – Mack, marka ciągników uchodzących za niezniszczalne, choć niezbyt komfortowe.

Kien, Ken – Kenworth, dość dobry ciągnik, budowany w stanie Washington

Kotek – Cat, Caterpillar, prymitywny i ciężki, potężny silnik diesla, dość niezawodny, choć o niezbyt imponujących osiągach. System praktycznie niezmieniony od pół pieku

Giejt – gate, dok załadowczy, rampa

Piotruś - Peterbilt, najbardziej lubiana marka traktorów ze względu na duży comfort jazdy. Bliźniacza firma z Kanady to Western Star.

Dwa dziewięć cztery – obwodnica, autostrada dookoła Chicago nr 294

Jardstyk – yardstick, oznakowanie milowe drogi.

Niedzwiedzica – drogowych policjantów określa się mianem bear (niedzwiedz). Geneza tego nazewnictwa zasługuje na odrębne omówienie.

Heryk – headache, ból głowy

Tykiet – mandat (ticket), kort – sąd (court)

Ice dziongoł ołder – it’s a jungle out there. Powiedzonko. Uwazaj, tam na zewnątrz jest dżungla (w znaczeniu: prawa dżungli)
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć  
Re: Czerwony Kapturek zza Oceanu   
Piotr Świtecki, 2014.05.30 o 12:31
Piękne i ciekawe, dziękuję!

Czy te teksty się ukazały lub ukażą w formie książkowej?

Pozdrawiam!
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć  
Re: Czerwony Kapturek zza Oceanu   
Piwowar, 2014.05.31 o 04:24
Żeby publikowac, potrzebna jest proweniencja. Wydano nastepujące pozycje wspólnie z panią malarka Anną K., jedna nosi tytuł Tak Być Mogło, a jest to opowieść wigilijna, przekazana wspólczesnym językiem, ale widziana oczami przeciętnego mieszkańca Śródziemnomorza, który nie miał pojęcia,jakie wielkie rzeczy sie dzieja obok, oraz niejako kontynuacja losów epizodycznych bohaterów tej akcji, mianowicie Słowianka, opisująca perypetie uwolnionych prasłowiańskich niewolników słowiańskich z dworu Heroda Wielkiego, w drodze do Krainy. Pierwsza książka rozdana między przyjaciół i zainteresowanych, a więc nakład wyczerpany, druga wciąż do nabycia. Ale tego nikt nie czyta, ludziska wolą dzieła Dorotki Masłowskiej.
Gotowa do druku jest opowieść z tej samej serii, co do tytułu jeszcze nie ma decyzji, powiedzmy Opowieści Starodawne, także o Prasłowianach, a pisze się Terra Incognita.

Ale to wszystko raczej do szuflady, o czym przekonuje nas doswiadczenie...

Dziękuję jednakże za miłe słowo.
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć  
linki, cytaty, nowiny
najwyżej  oceniane
zeszyty tematyczne
najbardziej kontrowersyjne artykuły
najnowsze komentarze

© Polacy.eu.org 2010-2024   Subskrypcje:    Atom   RSS  ↑ do góry ↑