Za decyzję porwania się do walki, która w warunkach chwili była bezsensem politycznym, a militarnie - szaleństwem wręcz zbrodniczym, zapłacono niewiarygodnie wysoką cenę - Władysław Pobóg-Malinowski
Awantura warszawska wzniecona 1 sierpnia 1944 roku była dziełem szaleńców. To nie jest nieprzytomny zarzut, lecz uzasadniona diagnoza opisująca autorów powstania, wyznawców takich oto wizji:
+ Podejmiemy w sercu Polski walkę z taką mocą, by wstrząsnęła opinią świata. Krew będzie się lała potokami, a mury będą się walić w gruzy [Okulicki]
+ …zrobimy Niemcom kocioł w Warszawie. Zamkniemy ich w kotle i wyrżniemy. Jak to mówił Napoleon, żeby pobić nieprzyjaciela, trzeba zniszczyć jego siły żywe [Komorowski]
+ "Co się stanie, jeśli nam się nie uda?" "Zostaniemy wyrżnięci".[Pełczyński]
+ powstańców pozbawionych broni należy uzbroić po zęby w „siekiery łomy i kilofy” [Chruściel]
Ów zbędny, krwawy, przedwczesny i pozbawiony szerszego uzasadnienia polityczno-militarnego akt doczekał się licznych alibi, tworzonych przez osobników pozbawionych znajomości podstawowych faktów, za to skorych do zarzucania swoim krytykom wszelkich możliwych przewinień, z oczywiście propagowaniem „sowieckiej wersji” na czele (a propos – czy refren znajomy ten czegoś Wam nie przypomina?). Pretensja Łatwo dziś wieszać psy na dowódcach Powstania. Im kto ma mniej wiedzy historycznej tym bardziej jest kategoryczny w swoich ocenach [1] to wyjątkowe kuriozum, nawet jak na pensjonariuszy objazdowego domu wariatów.
I właśnie tę „wiedzę historyczną” miłośników przelewania krwi potokami i walenia murów w gruzy poniżej omówimy.
1. Problemem podstawowym jest to, że nikt z tych którzy krytykują powstanie NIE POTRAFI postawić się na miejscu tych osób, w tamtym czasie, z tamtym bagażem doświadczeń, wiedzy, rozeznania. [2]
Wbrew pozorom postawienie się na miejscu głównych autorów ówczesnego procesu decyzyjnego jest dosyć proste. 31 lipca rano Komenda Główna dysponowała następującymi danymi:
- Niemcy planują kontratak pancerny na warszawskim przedpolu
- wynik starcia jest niejasny (dlatego decyzja o podjęciu powstania została odłożona na co najmniej 48 godzin)
- mocarstwa zachodnie nam nie pomogą politycznie, na odsiecz wojskową także nie można liczyć
- stan uzbrojenia Warszawskiego Zgrupowania AK jest żałosny
- decyzja musi być trafiona w punkt, inaczej „zostaniemy wyrżnięci”
Powyższe przesłanki prowadziły do oczywistego wniosku – powstanie musi wybuchnąć wówczas, kiedy pojawią się nieomylne znaki poświadczające rozpoczęcie przez Sowietów operacji forsowania Wisły. 31 lipca takich znaków nie było, ani rano, ani po południu. Mimo to około godziny 17.30 Komorowski, wbrew wcześniejszym ustaleniom, zdanie zmienił – bez żadnego doświadczenia, wiedzy czy rozeznania. I już pół godziny później dowiedział się od własnego szefa wywiadu, że popełnił morderczy błąd.
2. W tamtych okolicznościach, patrząc z ich perspektywy, z perspektywy okupowanej, wyniszczonej Warszawy ta decyzja była prawidłowa - inna decyzja zapaść po prostu nie mogła.[3]
Dlaczego nie mogła? I czy tak kategoryczny osąd wydaje osoba posiadająca tamten bagaż doświadczeń, wiedzy czy rozeznania? Dowód na tezę nr 2 jest wielopiętrowy, lecz nietrudny do obalenia:
a) „Moskwa i PKWN wzywały do powstania” – owszem, komunistyczne radiostacje nadawały zagrzewające do walki audycje. Tylko – co z tego? Z całą pewnością rząd polski i wódz naczelny nie rezydowali ani w Moskwie, ani w Lublinie, przeto wezwania obcej agentury należało puszczać mimo uszu. Wezwania mogły pośrednio dowodzić sowieckiego zamiaru szybkiego opanowania Warszawy, jednak nie zwalniały Komendy Głównej od podjęcia decyzji zgodnie z przesłankami wspomnianymi w punkcie 1.
b) „w przypadku bierności Warszawa stanie się polem bitwy” – powód absurdalny – w przypadku aktywności Warszawa i tak stawała się polem bitwy. Kpiną Historii (tego akurat w KG faktycznie mogli nie wykalkulować) jest fakt, że ani latem 1944, ani w styczniu 1945 Warszawa nie była bezpośrednim celem sowieckich natarć; w obu przypadkach zastosowano manewr okrążający.
c) „Warszawiacy byli przymuszani do budowy okopów dla Niemców” – jak wspomina Cat-Mackiewicz na wezwanie stawienia się 100 000 mężczyzn do kopania rowów przeciwczołgowych odpowiedziało około 70 naiwniaków, którzy miotając się zdezorientowani po pustym miejscu zbiórki stali się obiektem niewybrednych żartów ulicy. Brak jakichkolwiek niemieckich przygotowań do obsługi stutysięcznego tłumu wprost dowodzi, że sami nie wierzyli we własny apel. Z tytułu jawnego zlekceważenia zarządzenia żadne represje na Warszawę nie spadły.
d) „trudno było by Warszawiaków powstrzymać od walki, choćby samowolnego wystąpienia” – temu twierdzeniu łatwo zaprzeczyć, ponieważ istnieją cztery dowody świadczące o tym, że do samowolnego wybuchu by nie doszło:
- 27 lipca Chruściel przekroczył swe prerogatywy i samodzielnie ogłosił pogotowie powstańcze. Następnego dnia zmobilizowane i uzbrojone oddziały AK zajęły podstawy wyjściowe do ataku, aby po południu, po odwołaniu alarmu, grzecznie rozejść się do domów. Do żadnych incydentów nie doszło.
- 29 lipca samozwańczy generał PAL Skokowski rozplakatował na ulicach Warszawy odezwę, w której ogłosił, że wobec opuszczenia miasta przez dowództwo AK obejmuje dowództwo nad wszystkimi oddziałami podziemnymi i zarządza ich mobilizację do walki z Niemcami. Do żadnych incydentów nie doszło.
- 1 sierpnia po południu doszło do kilku strzelanin na ulicach. Mimo to do żadnego przedwczesnego wybuchu nie doszło, walki rozpoczęły się zgodnie z planem o godz. 17.
- wpływ na nastroje miał oczywiście przybliżający się front. Gdyby powstanie nie wybuchło, to już po 1 sierpnia nastroje straciłyby na natężeniu, jako że front od Warszawy się oddalił.
3. Sowieci zatrzymali front [4]
To podaj najczęściej pojawiający się mit dotyczący przełomu lipca i sierpnia 1944 roku. Bujda o sowieckiej perfidii nie znajduje oparcia w faktach, niemniej dla apologetów szaleństwa stanowi „oczywistą oczywistość”, używaną do wybielania prawdziwych sprawców hekatomby Stolicy. Żadnego rozmyślnego „zatrzymywania frontu” na wieść o powstaniu oczywiście nie było, obszerne uzasadnienie TUTAJ . Tekst ten napisałem w 2009 roku. Do dziś nie tylko się nie zdezaktualizował, lecz znalazł potwierdzenie: Norbert Bączyk, "Zatrzymany front?", Poligon 4 (27) / 2011, str. 13, fragment artykułu dostępny tutaj.
Warto także przypomnieć bohaterom-żebrakom, że jeśli wywołuje się powstanie antysowieckie, to nie należy oczekiwać, iż wróg rzuci wszystko i przybieże z odsieczą. Naprawdę trudno jest racjonalnie tę pretensję zrozumieć. Sowieci nie mieli wobec AK żadnych zobowiązań!
4. Powstanie zatrzymało Sowietów na pół roku [5]
Nonsens, w który mogą uwierzyć jedynie ci, którym się wydaje że front wschodni rozciągał się mniej więcej na 30 km na północ i południe od Warszawy. Do połowy sierpnia trwały zacięte walki o przyczółki w rejonie Magnuszewa, do września bój toczył się o przyczółki w rejonie Pułtuska. W tym samym czasie trzy sowieckie Fronty Nadbałtyckie opanowywały tereny Estonii i Łotwy (31 lipca AC zdobyła Mitawę, 1 sierpnia Kowno, 22 września Tallin, 13 października Rygę). W połowie lipca*** Stawka podjęła decyzję o ataku na Bałkany; stosowna dyrektywa została wydana 1 sierpnia, sama zaś ofensywa ruszyła 20 sierpnia. Dzień później Sowieci zdobyli Jassy, 30 sierpnia Konstancę i Ploeszti, 31 sierpnia Bukareszt, 8 września wkroczyli do Bułgarii, a 20 października zdobyli Belgrad.. W sowieckie łapska wpadły rumuńskie pola naftowe, na pewno znacznie cenniejsze od jakiegoś nadwiślańskiego miasta. Front więc nie stał w miejscu.
Gdyby powstanie rzeczywiście zatrzymało sowiecką ofensywę, to towarzysz Stalin mógłby przejść do rzeczy już 3 października. Mimo to, wbrew teorii o „zatrzymaniu natarcia na wieść o powstaniu”, z kolejna ofensywą czekał aż do stycznia 1945 roku, w dodatku przyspieszając atak na wyraźną prośbę rozhisteryzowanych sojuszników zachodnich, nadal przerażonych sytuacją militarną na Zachodzie, powstałą po niemieckiej ofensywie w Ardenach. A propos – ofensywa styczniowa dotarła do Odry, po czym stanęła na dwa miesiące zaledwie 60 km od przedmieść Berlina. Czyżby powodem „zatrzymania” było jakieś powstanie w Kostrzynie?
*** Niedowiarkom proponuję sprawdzić, na jakich południkach leżą Tallin, Ryga i Jassy, a na jakim Warszawa.
5. Winą za klęskę powstania winno się obarczyć jedynie naszych zachodnich „Sojuszników”, którzy zostawili nas na pastwę losu, pozwolili umrzeć Warszawie [6]
O braku szans na polityczną pomoc ze strony zachodu informacje docierały do Warszawy już od jakiegoś czasu. Ostatecznie złudzenia rozwiał kurier Jan Nowak, przybyły do kraju pod koniec lipca:
Wiedziałem już z własnego doświadczenia, jeszcze sprzed wyjazdu do Londynu, że dowództwo AK i w ogóle dowództwo podzielnia żyje w oderwaniu od rzeczywistości, jeżeli chodzi o stosunek aliantów [...]
Dowództwu i nam wszystkim zdawało się, że Polska znajduje się w centrum uwagi, że jest pępkiem świata, że Anglicy są wpatrzeni w Polskę. [...]
...wiedziałem na pewno, że Anglicy i w ogóle Anglosasi nie pośpieszą z pomocą i że tutaj może zajść tragiczny błąd w obliczeniach decydentów. [...] wracałem z Brindisi i powiedziałem im: "Słuchajcie, nie liczcie na nic. Tam jest w ogóle od 8 do 10 maszyn, które są zdolne docierać do Polski i wracać, i tyle samo załóg. Ja nie widzę możliwości jakiejkolwiek masowej operacji zrzutu broni i amunicji". Tutaj chciałem za wszelką cenę rozwiać wszelkie złudzenia. "Nie będzie pomocy materiałowej i ludzkiej z tamtej strony". I to powiedziałem w sposób wręcz dosadny, ale to ostrzeżenie przyszło za późno i "Bór"-Komorowski mi później powiedział: "To, co pan przywiózł było spóźnione. Pan przed nami stanął w chwili, kiedy wszystkie decyzje były nie tylko podjęte, ale już w toku realizacji. O tym, żeby można było ludzi czekających w bramach, na klatkach schodowych odesłać do domów i prosić, żeby oddali broń do swoich magazynów, mowy nie było. Tak, że to, co pan mówił, nas przygnębiało, ale nie było w stanie czegokolwiek zmienić, bo pan przyjechał za późno.” ***
[...] W pojęciu takich ludzi, jak Okulicki, Powstanie miało być wielką demonstracją, która doprowadzi do skandalu i wpłynie na zmianę pozycji rządów sprzymierzonych. Takie myślenie było oparte na kompletnych złudzeniach, na kompletnym oderwaniu się od rzeczywistości. Jeszcze przed Powstaniem powiedziałem generałowi Pełczyńskiemu: "Nie orientuję się w całości sytuacji, nie znam waszych przesłanek wojskowych, ale jeżeli sobie wyobrażacie, że Powstanie wywoła jakieś wielkie echa na Zachodzie, to muszę panu powiedzieć, że będzie to burza w szklance wody". [...]
Wśród aliantów dominowała jedna myśl, jedna myśl ponad wszystkim: bez udziału Sowietów nie wygramy wojny. Nie będzie bezwarunkowej kapitulacji. I temu podporządkowane było wszystko. Wszystko! Celem było wygranie wojny i bezwarunkowa kapitulacja Niemiec. A cena, zwłaszcza kosztem Polski, nie grała w ogóle żadnej roli. [7]
*** Komorowski, nie po raz pierwszy zresztą, mijał się z prawdą. Jeziorański spotkał się z nim 30 lipca, a więc dostatecznie wcześnie, aby decyzję jeszcze zmienić. Informacje kuriera zostały rozmyślnie zignorowane.
6. [powstanie] związało duże siły niemieckie w Warszawie, które nie mogły zostać użyte nigdzie indziej [8]
Przykład klasycznego myślenia życzeniowego w pełnej krasie. W powyższym micie zgadza się tylko jedno – faktycznie, siły niemieckie zwalczające powstanie nie mogły być użyte nigdzie indziej, ponieważ nie przedstawiały żadnej frontowej wartości bojowej. Korpus przeciwpowstańczy von dem Bacha-Zelewskiego składał się z pułków policyjnych, żandarmerii, strażaków, brygady kryminalistów Dirlewangera oraz jednostek wschodnich (te ostatnie, wedle oceny von dem Bacha, zdolne jedynie to gwałtów i szabrownictwa). Ponadto do walki z AK stanęli uzbrojeni lotnicy, kolejarze, a nawet zwykli urzędnicy. Regularne pododdziały Wehrmachtu wchodziły do walki sporadycznie, głównie realizując zadania związane z wymogami frontowymi (grupy bojowe 19 i 25 DPanc. natarły na dzielnice nadwiślańskie w intencji odseparowania powstańców od Sowietów).
7. Takiego barbarzyństwa [masakry na Woli] nikt racjonalnie myślący spodziewać się nie mógł, bo było to z punktu militarnego kompletnie bezsensowne [9]
To pociąganie nosem jest wyjątkowo kompromitujące. Przez 4 lata Polacy byli świadkami dzikich ekscesów niemieckich nadludzi, warszawianie na własne oczy widzieli zagładę getta, egzekucje uliczne, wywózki i wszelkie inne formy prześladowań. Ba, ponoć powstanie miało wybuchnąć między innymi jako odpłata za te wszystkie wstrząsające zbrodnie. Jakim więc cudem zakładano, że nieprzyjaciel, który dał się poznać jako pozbawiony ludzkich uczuć barbarzyńca, w obliczu buntu złagodnieje??? Logicznie rzecz biorąc należało przyjąć, że Hunowie wpadną w furię i odbiją sobie frustracje na ludności cywilnej. No, lecz „logika” to nie jest słowo, którym można opisywać wizje szaleńców…
Odpowiedzialność za masakrę Woli i Starego Miasta ponosi Bór-Komorowski i jego kamraci. Szaleńcy ci wszczęli walkę nie mając stosownych sił i narzędzi, by uchronić ludność cywilną od łatwo przewidywanego odwetu. Zauważmy przy okazji, że komentarz do bombardowań niemieckich miast przez Aliantów brzmi zwykle „sami tego chcieli”. Chociaż to Anglo-Amerykanie wypalali do fundamentów niemieckie miasta, odpowiedzialność za dziesiątki tysięcy zabitych kobiet i dzieci ponosić ma kierownictwo III Rzeszy. Analogicznie można więc wskazać sprawców i w Warszawie.
8. Hitler planował zniszczenie Warszawy jeszcze przed wybuchem powstania [10]
Towarzysz Hitler wiele rzeczy planował. Planował niemiecką kolonizację na Ukrainie, planował atak na Gibraltar, planował budowę bombowca zdolnego sięgnąć celów w USA… Wiele z jego koncepcji pozostało urojeniami, nie ma więc powodu, aby czynić z nich argumenty. Osławiony plan Pabsta pozostał nigdy nie zrealizowanym projektem i naprawdę trudno uznać za rozsądne twierdzenie, że w rzeczywistości wojennej lata 1944 roku Niemców zajmowały kwestie urbanistyczne. Natomiast bez wątpienia zniszczenie Warszawy jest następstwem powstania – bez tego szaleńczego aktu planowe zniszczenie miasta nie było w ogóle brane pod uwagę. Często przytaczany jako „dowód” na zamiar zniszczenia stolicy rozkaz z 27 lipca o utworzeniu Festung Warschau nie zasługuje na poważne traktowanie. Obrona „twierdzy Warszawa” miała opierać się na starym rosyjskim pierścieniu fortów oraz nowych bunkrów budowanych od Cytadeli po Ochotę. Tego rodzaju doraźna improwizacja fortyfikacyjna nie miała nic wspólnego z prawdziwą twierdzą, zatem określenie „Festung Warschau” należy traktować jedynie jako nazwę umowną lub propagandową.
9. Hańba bezczynności [11]
Rzekomo istniał jakiś nadprzyrodzony mus walki – gdyby warszawskie zgrupowanie AK nie podjęło walki, to „świat” uznałby Polaków za tchórzy stojących z bronią i nogi. Z taką infantylną potrzebą usprawiedliwienia aktów zbędnych rozprawił się wybitny historyk emigracyjny, Władysław Pobóg-Malinowski:
Rachuby na uczuciowy czy szlachetny oddźwięk świata są i tu przykładem polskiego prymitywizmu w myśleniu politycznym. […] Wobec olbrzymiego już wkładu Polski do wojny i walki z Niemcami dodatkowe „rzucanie na stos” Stolicy kraju było zgoła zbyteczne, a już zupełnie bezcelowe tam, gdzie […] nie było dobrej woli, a tylko uleganie wrzaskom Moskwy. […] I w ogóle – czymżeż był ten szaleńczy gest? Porywać się do walki i narazić wielkie miasto z milionem ludności i bezcennym dorobkiem kulturalnym pokoleń na niewymierne cierpienia i bezprzykładne zniszczenie dlatego, by się przeciwstawić wrogiem propagandzie? [11]
Wyimaginowana „hańba” odwołuje się do pseudopatriotycznej mistyki, żąda bowiem od narodu wykonania jakiegoś wydumanego „obowiązku walki”, mającego dowieść „czynnej postawy” w walce z Niemcami. Te konfabulacje można zbić przypomnieniem podstawowego faktu: do sierpnia 1944 Polacy już złożyli stosowne dowody wykonania owego zmyślonego „obowiązku” w Narwiku, we Francji, w Tobruku, pod Monte Cassino, na morzach i oceanach, pod niebem Anglii i nad okupowaną Europą. Wywoływanie kolejnej walki było całkowicie zbyteczne! Czy „świat” oczekiwał od Holendrów albo Norwegów wypełnienia jakiegoś obowiązku walki na ulicach Rotterdamu lub Oslo?
10. zrywy narodowe i lata konspiracji uchroniły nasz naród od germanizacji czy rusyfikacji. Jeśli dzisiaj mówimy po polsku, powinniśmy za to podziękować właśnie „Powstańcom”; dzięki powstaniu Stalin bał się wcielić Polskę do ZSSR [12]
Na koniec wkraczamy na teren radosnej mitologii. Dzięki powstaniu mówimy po polsku, należymy do NATO, mamy cyfrową telewizję, redaktora Lisa na czele „Njusłika” oraz możliwość zakupienia viagry w Internecie. Powiedzmy sobie otwarcie – zakończenie zdania „Dzięki powstaniu…” może być dowolne, zależne jedynie od skrzydlatej fantazji i braku przyzwoitości. Żadnymi faktami, dokumentami czy analogiami tego typu apodyktycznych twierdzeń nie da się udowodnić, przeto można pleść wszystko, co ślina na język przyniesie. Tak, tak – Stalin nie wcielił Czechosłowacji do ZSRS, ponieważ przestraszył się znanych z waleczności Pepików, a rezygnacja z aneksji Węgier i Rumunii była nagrodą za czynny udział tych państw w napaści III Rzeszy na Sowiety.
Czy ci bajkopisarze naprawdę nie mają wstydu?
[1] Autor: telok
[2] Autor: science-fiction66
[3] Autor: andi
[4] Autorzy: Krzysztof Mączkowski, seawolf, Adam Witek itd.
(http://kmaczkowski.salon24.pl/329412,powstanie-warszawskie-mialo-sens, http://seawolf.salon24.pl/329634,powstanie-alternatywa, http://lazacylazarz.nowyekran.pl/post/22412,pozytywny-bilans-powstania-warszawskiego)
[5] Autorzy: Adam Witek, seawolf.
[6] Autor: andi
[8] Krzysztof Mączkowski
[9] telok
[10] seawolf
[11] seawolf
[12] Władysław Pobóg-Malinowski Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945, t. III, z. 4, Warszawa 1981
[13] Autorzy: Michał Leśniewski, andi