Napisałem wczoraj na swoim blogu i w witrynie Polacy.eu.org tekst pod
tytułem „Seks i skandale - czyli czym jest dupa dla artysty”. To
swojego rodzaju uzupełnienie wobec tekstu Coryllusa „Włochaty tyłek
reżysera Żuławskiego” opublikowanego w Nowym Ekranie. 
I rozpoczęła się na Ekranie rozmowa, może lepiej powiem: spór. Jedni tak
– drudzy siak. Dzisiaj autor oryginału wpuścił w sieć kolejny felieton
poświęcony tej tematyce – „O pisarzach zdradzających żony i obszarach
znaczeń”. Tłumaczy w nim rzeczy, które jego zdaniem wymagają
doprecyzowania. A robi to tak:
„…Pod wczorajszym tekstem doszło do wymiany zdań pomiędzy
Orlandofurioso a Toyahem. Wymiana ta dotyczyła istoty mojej notki, jej
właściwej treści oraz reakcji czytelników na to co napisałem. Od razu
powiem, że w tym lekkim sporze przychylam się do opinii Toyaha.
Orlnadofurioso bowiem uznał, że temat notki nie licuje z powagą
blokowiska. Nie licuje? No to jedziemy…
…Mogłem wczoraj napisać; kolorowe gazety tak samo jak inne wprzęgnięte
są do antysmoleńskiej propagandy. Wykorzystują do tego celu nazwiska tak
zwanych celebrytów, ach jakie to okropne. Mogłem tak zrobić, ale nie
zrobiłem. Postanowiłem nieco rozbudować formę, nadać jej charakter
obsceniczny, skandalizujący, według najlepszych wzorów lansowanych przez
modnych pisarzy. Stąd właśnie „Włochaty tyłek reżysera Żuławskiego”.
Pomyślałem jednak, że publiczność tutejsza jest jednak trochę
szlachetniejsza niż ci, co kupują Gretkowską i dlatego napisałem
„tyłek”, a nie inaczej. Orlando zaś zarzucił mi, że przenoszę na NE
tematy z Pudelka. Powiem ci w tajemnicy Orlando, że są tacy, którzy
przenoszą tu tematy wprost z „Trybuny Ludu” i „Żołnierza wolności”, ale
to jest trudniejsze do wykrycia dla nieuważnego czytelnika…”
I w tym momencie - przyznam się - nieco zgłupiałem. Do Coryllusa:
żadną miarą Twój wczorajszy tekst nie akcentował w pierwszym planie
antysmoleńskiej funkcji przywoływanych tytułów, zdarzeń i zjawisk! Nawet jeśli była taka intencja – to rozłożenie akcentów tekstu skutecznie ją zamazało. Powiem,
że ja odczytałem całość jako dość płomienny manifest przeciwko
zgłupianiu odbiorców, ba, jako opowieść o sposobach manipulacji uwagą
zbiorowości poprzez ukazywanie rąbka rzekomej tajemnicy pochodzącej z
tak zwanych artystycznych sfer. Które to czynności służą rzeczy, o
której rozmawialiśmy po wielokroć, wtedy, gdy pisywałem dla Ekranu i
jeszcze wcześniej, gdy obydwaj pisywaliśmy do Salonu 24. Celem tej manipulacji jest odwrócenie ludzkiej uwagi od rzeczy ważnych, znaczących dla bytu rodzin, może nawet całego narodu.
W tym sensie oczywiście Smoleńsk wpisuje się na listę zdarzeń
zamazywanych. Ale przecież nie tylko Smoleńsk – także drożyzna, rządowe
łgarstwa, arogancja i kłamstwa każdej formy władzy, grabienie majątku
narodowego, wyprzedaż polskich interesów, moglibyśmy długo tak poszerzać
tę listę.
Dlatego by jeszcze jaśniej przedstawić mój pogląd na „włochaty tyłek
pewnego reżysera”: sugeruję przeczytanie mojego tekstu „Lutowanie -
czyli nuda wrogiem twym śmiertelnym!” Jest bowiem dokładnie jak w
opisywanym tam incydencie – władcy dusz (za takich się przecież mają!)
uznali, że rozedrgany tłum, może nawet znaczna część narodu ulega
swoistej nudzie, nierozważnie poczyna kombinować co by tu zmienić, kogo
mianować, a kogo usunąć – w związku z czym należy im „przylutować”. I
nie raz wcale, ale całą serią! Rzecz jasna nie można narodowi
zmajstrować nocnego marszobiegu – co stało się w oryginale i co było
owym "lutowaniem". Można natomiast najpierw naszczać mu do zniczy
przynoszonych na Krakowskie, a dalej i niejako wzamian zachęcić do
zastanawiania się kto kogo i kiedy zdradził, z kim spał i za co, jak
wyglądają paryskie romanse w polskim wydaniu. A nawet pokazać jak
wyglądają schaby (bo w końcu dupa znajduje się niżej, prawda?) artystki X
i włochaty tors artysty Y. Przypomnij sobie, Coryllusie, czy to aby nie
przypomina tych zdarzeń z lat 80-tych, sam je opisywałeś, kiedy to
zasugerowano części młodych idiotów mianowanie swych domostw strefami
bezatomowymi? I w tych strefach nie można było jeszcze oglądać gołych
bab – ale można było podniecać się romansami i pijaństwami zagranicznych
i krajowych szarpidrutów podłej jakości. Tudzież głosować na lokalne
listy przebojów, wtedy na piśmie, płynął cenny czas i nikomu kiełbie we
łbie się nie zalęgały…
A co się tyczy polemiki wymienionych na wstępie Panów: nie uważam jak
Orlandofurioso by istniały tematy szlachetne i godne omawiania, oraz
mniej szlachetne i godne magla. Wszystko jest bowiem kwestią stylu, w
jakim uprawia się polemiki i opowieści, ba, nawet człowieka, który to
czyni. Odpowiedź Toyaha jako proszącą się o awanturę pominę, sądzę, że
prędzej czy później zdarzy się coś, co sam autor określi mianem
„wpierdolu”. Po prostu, cny Toyahu, którego szanuje za stworzenie
unikalnej narracji – dostaniesz od kogoś potworny słowny wpierdol. I
słusznie – ponieważ prosisz się o to od dłuższego czasu, moim zdaniem
bezsensownie.
|