słowa kluczowe: Polacy, Polska, Ruch Narodowy, marsz niepodległości, młodzi, polskość, praca.
Linki, cytaty, nowiny2013.03.14 15:26

Radykalizm na miarę dzisiejszych czasów

(poleca )

Tekst autorstwa Michała Kowalczyka

 
Kilka mądrze skleconych refleksji w temacie rozpędzającego się ruchu narodowego. Młodzi do boju! Choć nie bez namysłu.
 
Źródło +narodowcy.net

Ostatnie trzy lata przyniosły nam bujny rozkwit ruchu narodowego. Każdy kto powiązał swoje życie z narodową działalnością przed rokiem 2010 widzi, że marzenia, które kiedyś wydawały się prośbami o mannę z nieba, dziś zaiste stały się rzeczywistością. Skromne manifestacje gromadzące może po 200-300 osób, spotkania organizacji dla kilku-kilkunastu dusz, czy koncerty z muzyką tożsamościową w niewielkich salkach, na które przychodziło zaledwie kilkadziesiąt osób – to dziś należy do przeszłości ruchu narodowego. Mijają czasy, gdy kojarzyło się prawie każdego aktywistę własnej organizacji z kraju, lub przynajmniej województwa. Dziś jest nas tak wielu, że z trudem idzie zapamiętać nowe twarze na lokalnych spotkaniach organizacji – z każdym tygodniem coraz nowsze.

Doskonale pamiętamy czasy, gdy nasze „narodowe gusty muzyczne” koncentrowały się wokół kilku nacjonalistycznych kapel. Mogliśmy je często policzyć na palcach jednej bądź dwóch rąk. Z zazdrością spoglądaliśmy w stronę serdecznych nam Węgrów – mnogość tożsamościowych zespołów z niezliczoną ilością fanów. Ich potencjał widzieliśmy na festiwalu Magyar Sziget (Węgierska Wyspa) w 2010 roku. Szczerze mówiąc, nie wiedziałbym wówczas co my moglibyśmy im wówczas zaoferować w zamian? Wciąż jeszcze żyliśmy na etapie klasycznego RAC (Rock Against Communism), kapel, które ledwo wyszły z garażu i grały koncerty dla kilkudziesięciu osób. Z silną dawką wiadomej subkultury. Minęło zaledwie kilka wiosen i nie musimy się przed węgierskimi przyjaciółmi już wstydzić – każdego miesiąca powstaje kilka muzycznych hitów z narodowym, patriotycznym czy niepodległościowym przesłaniem. I nie jest to już tylko rock czy metal, ale przede wszystkim hip-hop – choć kiedyś tak mocno nie podejrzewaliśmy wykonawców tej muzyki o narodowe sympatie. Wszystko się zmieniło.

Aktywiści, którzy rozpoczęli swoją przygodę przed przełomowym rokiem 2010 (a więc pierwszym hucznym Marszem Niepodległości w pamiętnym 2010 roku), dziś mogą śmiało uważać się za „weteranów”, którzy poczuli smak dawnego ruchu narodowego – wówczas znacznie mniej optymistycznie kroczącego w przyszłość. Pamiętam słowa niejednego kolegi organizacyjnego sugerujące, że i tak nie jesteśmy w stanie nic zdziałać, że wszystko i tak biegnie w Polsce w złym kierunku, że tak naprawdę działamy po to aby nie mieć później do siebie pretensji, iż pozostawaliśmy bierni widząc rozkład naszej ojczyzny i naszego narodu. Ale i tak los ojczyzny jest przesądzony.

Dziś jestem w stanie powiedzieć, że osoby, które zaangażowały się już po 2010 roku, np. w okolicach Marszu Niepodległości z listopada 2011, już teraz dla wielu mogą uchodzić za doświadczonych działaczy. Niejeden z nich piastuje już ważne funkcje w strukturach lokalnych głównych organizacji narodowych. „Starzy” (jak komicznie brzmi to wobec ludzi, którzy niekiedy dopiero co przekroczyli dwudziesty rok życia) coraz częściej większą część swej uwagi poświęcają ponad-organizacyjnym zadaniom narodowym: prowadzeniem narodowych mediów, portali internetowych, wszelakich inicjatyw narodowców – rzeczy o których mogliśmy śnić nie tak dawno. W całym zaś kraju powstają nowe narodowe inicjatywy: Narodowy Mielec, Narodowa Bydgoszcz, Narodowy Szczecin, Narodowe Żory, Narodowy Radom itd. – można to mnożyć i mnożyć, ale zapewne o jakiejś narodowej inicjatywie się zapomni, bądź umknie fakt, że w jakimś – i to niemałym – mieście powstała grupka narodowców głodnych narodowego aktywizmu. Trudno nawet spamiętać w jakich to nowych miastach powstały niedawno nowe koła bądź brygady swojej macierzystej organizacji. Wszystko to podpowiada – jutro może należeć do nas.

W tym momencie musimy skonkludować – mamy potencjał. I zapytać – w jakim kierunku podążać? Czy stać się ruchem akceptującym reguły liberalnej demokracji zmierzającym do stworzenia parlamentarnej reprezentacji, która może stanie się stałym elementem naszej sceny politycznej? Czy też radykalnym ruchem dystansującym się od całej „elity” politycznej i jej reguł, stanowiącym alternatywę dla młodych i gniewnych?

Tak zadane pytanie sugeruje już czytelnikowi jaki wizerunek i jakie metody działania chciałbym w niniejszym artykule zasugerować. Tak, uważam, że granie według reguł ustalonych przez „elity” to skazanie siebie na klęskę. Powód jest prosty – oni ustalili te reguły i lepiej są przystosowani do rozgrywki na własnych zasadach. Musielibyśmy zacząć licytować się na politykierstwo, łajdactwo i hipokryzję. Czy wówczas bylibyśmy godną alternatywą dla rzeszy młodych ludzi chcących radykalnej zmiany?

Po to aby lepiej żyć, po to aby móc we własnym kraju się wykształcić, znaleźć pracę, ożenić się i wychować możliwie liczne potomstwo, przekazując mu tradycyjne i patriotyczne wartości. Nie unośmy się na wyżyny ideologizowania ponad chmurami i tworzeniem skomplikowanych systemów ideologicznych, które – mimo wartości rozwoju (bądź ześwirowania) umysłowego twórców – nie przedstawiają rzeczywistej wartości dla młodych Polaków, walczących o to co najważniejsze – aby nasz naród w przyszłości mógł w ogóle egzystować. Młodych Polaków nie obchodzą jakieś spory ideowe rodem z XIX wieku, toczone niekiedy dość namiętnie przez narodowców z różnymi kanapowymi środowiskami. Szkoda na to zaiste naszej energii: „prawdziwi konserwatyści”, „legitymiści” czy „kontrrewolucjoniści” niech się kiszą we własnym ekskluzywnym gronie. A my tymczasem swoje. Zresztą nikomu nie musimy udowadniać naszej „prawicowości” gdyż prawicą nie jesteśmy. I nie interesuje nas takie szufladkowanie ruchu narodowego. Podział prawica-lewica to anachronizm. Dziś liczy się podział na tych, którzy chcą prawdziwie suwerennej ojczyzny, i tych, którzy mają jaką postkolonialną mentalność, pragnąc być na garnuszku czy to Unii Europejskiej, czy Stanów Zjednoczonych, czy może Rosji. Jestem bliski pewności, że każde z parlamentarnych stronnictw taką postkolonialną mentalność posiada. I tym się wyraźnie od nich różnimy.

Politycy reżimowi oraz tzw. politycy opozycyjni zgodnie powtarzają, że mogłoby być z wieloma rzeczami lepiej, ale w rzeczy samej i tak jest dobrze, albowiem Polska istnieje na mapie, nie zagraża nam realnie interwencją zbrojną żadne mocarstwo, a polskie dzieci mogą w szkołach uczyć się po polsku, a nie po niemiecku czy rosyjsku. Musimy się przebudzić i stwierdzić, że wbrew tym kłamliwym przekonywaniom sytuacja naszego narodu jest gorsza niż w czasach zaborów, a nawet w czasie tzw. Polski Ludowej. O tym wszystkim mówi nam lekceważona często demografia. Nie problemy pana który postanowił być panią, albo feministki bez faceta czującej się dyskryminowaną przez mężczyzn jest ważnym problemem naszego narodu. Takie sprawy powinno opisywać się co najwyżej w dziennikach plotkarskich, gdzie spora część artykułów wynika z dobrego humoru ich twórców. Tuż obok opisów napadu krwiożerczego bobra, uprania tchórzofretki w pralce, bądź zgwałcenia kobiety przez dzika. Tam, gdzie miejsce dla rozwiązywania problemów dziwnych ludzi.

A jednak fanaberie dziwnych ludzi zajmują w mediach znacznie okazalsze miejsce, niż prawdziwe problemy naszego narodu. Kto napisze o tym, iż sytuacja ekonomiczna doprowadziła do masowej emigracji wielu – przeważnie młodych – Polaków, i zmusza do tego kolejne rzesze? Zaś decydujący się zostać nie mają możliwości utrzymania choćby jednego potomka? Piszę te słowa w Warszawie, gdzie nietrudno o pracę, a poziom życia (gdyby nie skandalicznie wysokie ceny mieszkań) nie byłby może dużo niższy od warunków egzystencji w przeciętnym mieście angielskim, niemieckim czy holenderskim (zwłaszcza w dobrej dzielnicy stolicy Polski). Ale przejedźmy się po dogorywających miastach na Górnym Śląsku, po niedoinwestowanym zupełnie Podkarpaciu czy po opustoszałych miasteczkach woj. zachodniopomorskiego. Brak perspektyw – tak jak dekadę temu, z tym, że ludzi jakby mniej. Bo wolą żyć tam, gdzie mają choćby normalną służbę zdrowia, a zarobki godziwe. Nawet jeśli nie pasuje im styl świata zachodniego i tzw. wielokulturowość.

Problemy demograficzne są lekceważone nie tylko przez polityków reżimowych (nie podejrzewam ich o przejmowanie się tragedią demograficzną w Polsce), ale i tzw. opozycyjnych. Chodzi mi oczywiście o stronnictwo przedstawiające się jako jedyna realna alternatywa dla Polaków. Politycy Prawa i Sprawiedliwości – wraz z ich przybudówkami medialnymi – wolą nawijać o tym kto na kogo donosił w czasach komuny (kiedy sporej części młodych ludzi nie było jeszcze na świecie, czy nawet w łonie matki), albo o długości brzozy pod Smoleńskiem. Nie sugeruję, że są to tematy bez znaczenia, ale na pewno nie należy uważać ich za pierwszorzędne dla Polaków. Wielu z tych grup smoleńskich, lokalnych struktur PiS-u wierzą, że przez prawdę o Smoleńsku do wolnej Polski. A my narodowcy mówimy inaczej – przez wolną Polskę do prawdy o Smoleńsku, do lustracji, do skazania zbrodniarzy.

Oni – wierni Jarosławowi Kaczyńskiemu i tzw. prawicowości – tego nie zrozumieją. To pokolenie ludzi dorastających w komunie, niekiedy dość głębokiej, którzy nagle dostali jeansy, kolorowy telewizor, zachodni samochód, oryginalną szkocką whisky. Wychowali już dzieci, mają swoje mieszkania czy domy, względnie stabilne zatrudnienie. Ekonomiczna egzystencja naszych ojców, dziadków nie jest tak zagrożona, jak nasza – pokolenia 20-latków i młodszych. Dla nas w tym kraju nie ma przyszłości bez radykalnej zmiany. Obawiam się, że starsze pokolenia nie są w stanie tego zrozumieć i żyć będą marzeniami o przemianie w Polsce metodami liberalnej demokracji oraz ekscytować się co drugi niedzielny obiad, który to sąsiad był zomowcem bądź esbekiem. Dla nas to sprawy jednak drugorzędne – i to często wystarcza politykom bądź sympatykom PiS-u żeby zasugerować narodowcom jakieś agenturalne powiązania. Tak jakby lustracja była najważniejszym problemem młodych Polaków.

Nie jest.

Zrozumienie tej różnicy pokoleniowej uświadamia nam potrzebę organicznej pracy u podstaw – głównie z młodym pokoleniem, coraz bardziej oczekującym radykalnej zmiany, nawet jeśli padną te „wartości”, które im tak usilnie wpaja się na lekcjach WOS-u: liberalna demokracja, pluralizm, szacunek dla tzw. różnorodności itd. Młodzi ludzie pragną radykalnej zmiany, a przed ruchem narodowym stoi zadanie pokazania jak można zdecydowanie zmienić naszą polską rzeczywistość, oraz jak umożliwić ową radykalną zmianę. Jeśli chcemy przyciągnąć młode pokolenie – pragnące zmian radykalnych – musimy być radykalni. Nie możemy być bandą nudziarzy toczących w zaciszu redakcji, sal uniwersyteckich czy klubów dyskusyjnych niekończące się tylko debaty co to jest prawdziwa endecja, a co to prawdziwa prawica, a co Dmowski miał w tym akapicie na myśli. Zostawmy to kółkom wzajemnej adoracji, złożonym ze starszych panów i kilku może pań. Albo trochę młodszego pokolenia rodem z LPR-u, zastanawiającego się co rusz od czego by tu się odciąć (np. od getta ławkowego w okresie międzywojennym). Po to by stać się bardziej „strawnym” dla „elektoratu”.

Nie. Po pierwsze, przestańmy się od czegokolwiek odcinać. Im bardziej będziemy starać się być poprawni, kajać za różne aspekty np. przedwojennego ruchu narodowego, tym bardziej pozwolimy wpędzić się w niebezpieczną pułapkę poprawności politycznej, z której wyjść będzie już zdecydowanie trudniej. Tegoż uniknijmy przede wszystkim – to jest poważne zagrożenie dla ruchu narodowego. Nie to, że pewna gazeta napisze o nas kilka stron pamfletu przedstawiającego nas jako groźnych radykałów, ziejących antysemityzmem, ksenofobią, zaściankowością itd. Ba, zróbmy im na złość, i kiedy oni o nas źle napiszą – dajmy im powód aby pisali o nas jeszcze gorzej, tak długo, aż staną się kabaretowi dla każdego, poza własnymi wiernymi czytelnikami – uprzejmie donoszącymi o wszelkich przejawach tego i owego. Im więcej złego oni o nas napiszą, tym lepiej dla nas – uwiarygadniamy się w oczach młodych ludzi mających dość Michnika, Blumsztajna, Pacewicza, Lisa, Olejnik i innych osobników wiadomej proweniencji. Niech sobie wydają kolejną „Brunatną Księgę”, straszą się wzajemnie nami. I słusznie, bo dla nich jesteśmy zagrożeniem a nie partnerem do dyskusji w liberalnym dyskursie. A poseł Hoffman z PiS-u będzie się licytował z „Gazetą Wyborczą” na zarzuty „antysemityzmu” względem narodowców. I dobrze, niech postawi się po tej samej stronie co Michnik i Blumsztajn. My takich „sojuszników” nie potrzebujemy. Niech stoją po drugiej stronie. Żeby młodzi widzieli, że tylko my narodowcy jesteśmy alternatywą wobec całej tej liberalno-parlamentarnej degrengolady.

Czy dotychczasowa nagonka na narodowców w czymkolwiek poważnie nam zaszkodziła? Chyba trzeba być ślepym i głuchym jednocześnie ażeby dojść do takiej konkluzji. Ba, nie raz spotykam się z opinią, że Blumsztajn, Michnik i Biedroń to… ojcowie sukcesu ruchu narodowego po 2010 roku. Chcieli powstrzymać „faszyzm”, a dodali „faszyzmowi” animuszu, jakiego dawno nie było. I trochę w tym prawdy jest. Jakkolwiek po roku 2007 (a więc upadku formacji narodowo-katolickiej jaką była LPR) wykonaliśmy solidną robotę, to jednak nic tak Polaków nie motywuje do działania jak… złość. Widząc, że znienawidzone media i środowiska atakują narodowców, wielu młodych Polaków, nawet nie określających się jako narodowcy, postanawia pójść w marszu. Lawina ruszyła. Marsz Niepodległości rok później to już ponad 20 000 uczestników, z kolei 2012 rok przyniósł Polsce największą manifestację po roku 1989. Co najmniej 60 000 dusz, a wg wielu nawet ponad 100 000. I oni nadal nas próbują oczerniać, a my nadal maszerujemy przed siebie. Zaś coraz więcej młodych, głodnych aktywizmu ludzi postanawia przystępować do naszego maszerowania. 

3950 odsłon  (brak ocen)
zaloguj się lub załóż konto by oceniać i komentować    blog autora
linki, cytaty, nowiny
najwyżej  oceniane
zeszyty tematyczne
najbardziej kontrowersyjne artykuły
najnowsze komentarze

© Polacy.eu.org 2010-2024   Subskrypcje:    Atom   RSS  ↑ do góry ↑