słowa kluczowe: nieuwaga, prędkości, wypadki. | |||
Polska | 2011.09.17 12:47 |
Dylematy drogi | Były bloger | ||
Wiem, że zaraz się narażę. Trudno. Moje zdanie jest takie - i już. | |||
Mieliśmy w obecnym i dwóch minionych latach istny wysyp spektakularnych wypadków drogowych – a zaraz potem „festiwal” rozważań o ich istocie. Nie wspominam o wyczynach Księcia Wałęsy na motorze, tu sprawa wyciszana jest jeszcze staranniej, niż w wypadku młodszego Zientarskiego, który raczył rozwalić kolegę na śmieć o słup drogowy w pożyczonym Ferrari – czy jakoś podobnie. Był też autobus na niemieckiej autostradzie, przeładowany mikrobus, inny motocyklista pod oknem papieskim w Krakowie. Nie mam zdania na temat fizycznie mierzalnych przyczyn tych zdarzeń, nie było mnie tam, a zresztą nawet gdybym był – to jaki ze mnie specjalista ledwie po przejechaniu w warunkach amatorskich kilkuset tysięcy kilometrów… Podzielam natomiast zdania tych, którzy w podobnych zdarzeniach widzą coś jeszcze poza samą mechaniką wypadku. Drogi i to co się na nich dzieje są w pewnym sensie odbiciem sytuacji ogólniejszej. Tego co dzieje się w kraju, w ekonomii czy polityce. Państwo polskie abdykowało na drogach, na kolejach, na lądzie, morzu i w powietrzu.
Mikrobus z kilkunastoma pasażerami… Włazili do metalowej puszki bez okien bo było taniej. Mają rację blogerzy twierdzący, że sytuacja finansowa rodziny, w której kupno biletu na w miarę normalne połączenie jest ekscesem nie do darowania, obniża moc nabywczą tejże rodziny – to sytuacja chora. A kierowca mikrobusu? Ładując do zdechłego pudła dwa razy tyle pasażerów, ilu dopuszcza homologacja czy dowód rejestracyjny stał się po prostu przestępcą. Bez znaczenia czy żywym, czy już martwym. Kogo dzisiaj obchodzi, że chciał zarabiać? Kat na państwowym etacie też chce – ale i tak nikt go nie ceni. Nawet gdy w średniowieczu osiągał poziom mistrzowski – to był tylko Mistrzem Małolepszym.
Ten festiwal ma gdzieś swój początek. Zostawmy na chwilę wielką politykę. Dlaczego doszło do wypadku, w którym najpierw szwabski wóz osobowy wjechał w polski autobus? Podobno było tak, że dużej budzie polskiego autokaru wyskoczył z boku niemiecki samochód osobowy. I kierowca autokaru wykonał manewr obronny, czyli zjechał z ustalonego toru jazdy. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy po przeczytaniu opisu tego zdarzenia była taka, dotyczy rzecz jasna kierowcy autokaru: czemuś idioto nie zachował naturalnego kierunku jazdy, w konsekwencji nie wyrżnął w tego Mercedesa - tylko nerwowo szarpnął kierownicą powodując nieszczęśliwy poślizg? Bałeś się mandatu, niemieckiego śledztwa, przerwania podróży na czas dochodzenia? A może zadziałał instynkt, który najpierw każe uciekać, myśleć później? Czy też wszystko wyglądało zgoła inaczej, prasowe i telewizyjne opisy nie mówią całej prawdy, bo albo zszokowany kierowca nie pamięta, albo komuś mówić wszystkiego po prostu się nie opłaca?
Dlaczego przeładowany Volkswagen Bus zdecydował się na wyprzedzanie czegokolwiek podczas mgły? Kto durniowi-kierowcy podpowiedział, że nieszczęsną beczkę z cienkiej blachy wyładowaną ludźmi i ledwo ciągnącą się do przodu można zmusić do jakiegokolwiek wysiłku przyspieszenia? Że tym można cokolwiek wyprzedzać? Właściwie chciałoby się powiedzieć: skutecznie. Bo przecież w końcu wyrżnął w nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówkę. Czyli był już na jej pasie, jak szaleniec wjeżdżając w ścianę mgły, która obserwację tego, co dzieje się z przodu uniemożliwiła.
Wypowiedzieli się już fachowcy i niefachowcy. Powiem wprost, że bardziej cenię zdanie tych drugich. Pierwsi mówią jakby nie od siebie, nie na podstawie własnej wiedzy – ale zawsze i wszędzie tekstem. A ten brzmi jak opracowywany w jakiejś centrali, której w gruncie rzeczy jest wszystko jedno co kto zrozumie z tego pseudo-zawodowego bełkotu. A może inaczej: tej centrali zależy na tym, by „informowana” publika niczego nie pojęła, ale czuła respekt, a może nawet strach? Strach jest tu bardzo ważny. Te służby od lat sieją wokół siebie pogłoski o ich wszechmocy i potędze. No a co jeśli nie boisz się? To namierzymy cię radarem. Podejrzymy kamerą umieszczona już na każdym skrzyżowaniu. Złapiemy za pomocą „krokodyla”, czyli kolejnej uzbrojonej służby pełnej pasibrzuchów odzianych w ulubiony kolor Robin Hooda. Dościgniemy zawsze i wszędzie, możesz nawet obejrzeć o tym stosowny program TV…
Na przykład TVN Turbo. Rekonstrukcja ponurego wypadku, jaki zdarzył się gdzieś na południu Polski… A było tak, że na prostej drodze, o piątej nad ranem, zderzyły się czołowo dwa pojazdy. W ciężarówce jechał tylko kierowca. Natomiast w amerykańskim mikrobusie-vanie cała rodzina: starsi i pięcioro dzieci. I kierowca vana zasnął lub zasłabł, zjechał na lewą stronę jezdni, przyrżnął w auto ciężarowe, uśmiercając siebie, żonę i trójkę potomstwa. Z opowieści czytanej przez lektora wynika jednak kilka ciekawych rzeczy. Otóż amerykański van wracał z podróży na Ukrainę i do domu miał już tylko kilkadziesiąt kilometrów. Dzieci były w wieku od kilku do osiemnastu lat. Co robili w tym miejscu, ponad 100 kilometrów od granicy, o piątej nad ranem? Przemycali papierosy, czy najzwyczajniej w świecie po wielu godzinach oczekiwania wreszcie pokonali granicę polsko-ukraińską? Nie wiadomo. Przeżyła dwójka najmłodszych, resztę ofiar, kierowcę ciężarówki również, wycinano nożycami hydraulicznymi z pogiętych blach. Słowem: siła uderzenia musiała być potężna, zresztą licznik vana zatrzymał się na 120 km/h. O prędkości ciężarówki nie wspomniano, więc nie ma tu czego sumować. Pokazano za to jej ładunek: parę ton żelaznych barier drogowych, rur, prętów i podobnego badziewia. To cud, że w ogóle przeżył ktokolwiek.
A może
chodziło po prostu o wystawienie na podstawie radarowej fotki odpowiedniego
mandatu tym, którzy przeżyli?
A propos: czy zauważyli Państwo ile namnożyło się w telewizjach programów głoszących chwałę jak nie policji drogowej, to kryminalnej? Nie no, rozumiem, zbrodnia, krew, śmierć, wypadki – to kręciło pewną grupę ludzką zawsze. Tyle że dzisiaj proporcje jakby zmieniły się – trudno znaleźć dobry program podróżniczy, ale gdzie by człowiek nie wszedł w szklanym pudle to komisarz, podkomisarz, perypetie dzielnego dzielnicowego. Dobra, zostawmy to, bo jest jeszcze jedna rzecz do powiedzenia: rola pożytecznych durniów, którzy wpisują się w chór wujów promujących przed zimnym listopadem jazdę na rowerze i zmniejszenie prędkości podróżowania samochodami osobowymi. To w ogóle ciekawostka, osobnicy ci posługują się na ogół przykładami jak nie amerykańskimi (bloger Vars w Nowym Ekranie), to pochodzącymi z państw, w których drogi szerokie jak boiska piłkarskie, ale wolno po nich jechać 50 km/h. Dlaczego? A bo tak! I już! Kwituję to krótko: prawdziwa prędkość bezpieczna wynosi dokładnie ZERO KILOMETRÓW NA GODZINĘ! Inaczej być nie może. Inaczej już przy trzech na godzinę zaczyna się ryzyko. Problem do rozwiązania polega więc nie na tym, by stać w miejscu, ale na tym, by jechać bezpiecznie. Czyli ważne są drogi, maszyny po nich się poruszające, wykwalifikowani dorożkarze. Ale po co tym się martwić? Oczywiście łatwiej jest postawić radar i zbierać myto…
Zdaję sobie
sprawę z tego, że prezentuję właśnie zdanie ekstremalne. Albo wręcz naganne. Ilekroć
gdziekolwiek i kiedykolwiek wypowiadałem się na ten temat – pojawiała się rzeka
komentarzy i polemik mówiących o zaletach zdrowotnych pedałowania (ja nie lubię
– i co mi kto zrobi?), konieczności powolnego przemieszczania się (w strudze
pędzących wokół innych użytkowników), czy obowiązku korzystania z komunikacji
masowej. W ogóle to do mnie nie trafia, powodem jest tu niestety socjalizm, w
którym przyszło mi dorastać. Otóż Mili za socjalizmu indywidualny środek
transportu to była WOLNOŚĆ! Ktoś kto nie jechał w latach 60-tych czy 70-tych
PKS-em na przykład do Radomia w ogóle nie wie o czym mówię. Da się to streścić
lekko przerobionym fragmentem piosenki bodaj Wałów Jagiellońskich. „Wypiłeś –
jedziesz. Nie wypiłeś – lepiej wypij…” Ktoś, kto nie męczył się latem podczas
wakacyjnego kolejowego dojazdu do wynajętego domku nad jeziorem – nie pojmie w
czym rzecz. Nawet najgorszy motorower marki Komar wył, trzeszczał, smrodził –
ale jechał. PKS czy pociąg niekoniecznie. A jeśli nawet to nigdy o żądanej
porze, czy oferując podróżnym warunki lepsze niż w belgijskim Kongo za czasów kolonialnych
zależności. I dzisiaj mam niby uwierzyć stetryczałemu Polonusowi z Ameryki, że
to, co mu każe na drodze jego szeryf jest właściwe także dla mnie? A spadaj na
drzewo! Ja chce jechać! Nie za szybko – ale z normalną, nie powodującą zmęczenia
na trasie powiedzmy 300
kilometrów prędkością, po dobrej drodze, obok innych
użytkowników, którzy nie chcą mnie zabić czy okaleczyć. To jest w Europie prędkość
pomiędzy 120 a
130 km/h.
A nie żadne amerykańskie 50
mil na godzinę, czyli niepełne 90 km/h… I nie chrzań mi
tu proszę o jakichś oszczędnościach: większość aut osobowych produkowanych dla
odbiorcy europejskiego spala najmniej przy tych właśnie prędkościach.
|
1546 odsłon | średnio 5 (4 głosy) |
zaloguj się lub załóż konto by oceniać i komentować |
Re: Dylematy drogi | |||
w.red, 2011.09.17 o 14:26 | |||
Co do "pedałowania" mam takie samo podejście do tematu. Choć z drugiej strony lepsze to niż zabawy na "siłce" (choć częściowo i one mają swoje zalety). Myślę jednak że bardziej tu idzie o sposoby komunikacji niż rekrację. Parafrazując myśl, która się tu pojawiła. To życie jest z reguły mocno nie zdrowe i niebezpieczne. Dlatego wypadałoby "nie żyć" ;) Końcowe stwierdzenie jest poza dyskusją, gdyż jest to fakt nie zaprzeczalny. Jednak kluczowym dla rozważań na temat bezpieczeństwa na drogach wbrew pozorom jest ..człowiek. Nawet nie stan ilościowy i jakościowy dróg po których się on przemieszcza. Bo to on jest najsłabszym ogniwem :) | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Re: Dylematy drogi | |||
Były bloger, 2011.09.17 o 16:04 | |||
Kiedyś zupełnie ponoć normalny człowiek doradzał mi jak wczesną zimą jechać na proszone spotkanie biznesowe właśnie rowerem. Był czas, gdy na takie spędy musiałem stawiać się w garniturze, ogolony i pod krawatem. Gościa nic nie ruszało - zdrowie i ekologia najważniejsze i już! To są egzemplarze nieprzemakalne, nic do nich nie dociera, sami tak jeżdżą i chcą by reszta świata wbiła się w ten wzór, chyba chiński. No to pytam jak potraktował by klienta, który chce od niego dziesięć tysięcy w usługach, ale przyjeżdża na spotkanie zziębnięty, z sinym nosem, w dresie i zachlapanymi nogawkami. Nic i to nie pomogło. No to chrzań się łamago rowerowa! Jak cię połamie tak, że będziesz chodził siusiać na czterech łapach i nie mogąc przyjąć pozycji wyprostowanej podniesiesz z najwyższym wysiłkiem wyłącznie tylną - to może coś pojmiesz... A człowiek... No cóż, to także paskudne stworzenie. Uparte, bez wyobraźni, nadpobudliwe i nadambitne. Ale jaki w ogóle w tym przedmiocie mamy wybór? Pozdrawiam! | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
MZ | |||
w.red, 2011.09.17 o 16:22 | |||
W samej rzeczy. Na takie egzemplarze działa tylko własne i to bolesne doświadczenie. Choć czy ja wiem czy działa ? Na przykładzie niektórych członków naszego społeczeństwa można mieć wątpliwości ;) | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Re: MZ | |||
Były bloger, 2011.09.17 o 16:31 | |||
:) | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Re: Dylematy drogi | |||
ratus, 2011.09.17 o 17:08 | |||
Tyle Szanowny Ziomal poruszył ważnych kwestii, że nic tylko dyskutować jedną po drugiej... Mnie jedno porusza najbardziej - to jak mało państwo robi dla bezpieczeństwa na drogach od strony infrastruktury i jak bardzo uruchamia policję do prześladowania kierowców. Powtarza się średniowieczna historia ze zbójcami czekającymi w krzakach przy gościńcu na podróżnych: kiedyś zbóje mieli niepisaną koncesję od władcy na obdzieranie nieostrożnych; dziś zbóje mają mundury, elektronikę i umocowanie w prawie. Jedno się nie zmienia - frajer na drodze. pozdrawiam | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Re: Dylematy drogi | |||
Były bloger, 2011.09.17 o 17:36 | |||
Wielce Szanowny Ratusie: taż to normalne, ze zbój przydrożny nie będzie szczególnie starał się o wygodę podróżujących gościńcem pacjentów. Jeśli który spadnie z konia na wykrocie - tym lepiej, jeden cios pałą w głupi łeb i nie trzeba więcej się narażać. Upaństwowienie przydrożnego rozboju musiało się rzecz jasna dokonać w oparciu o mundury, kajdany, radary i kamery. I znów - jakość oraz staranność w ułożeniu asfaltu drogi nie ma tu nic do rzeczy, im gorzej tym lepiej, a nawet wygodniej mandacik łupać nieostrożnemu, który nie dostrzegł w porę jakiegoś nowego ograniczonka prędkości, ustawili wczoraj w krzaczorach, więc jest zabawa, jurydycznie znak stoi, więc przestrzegać należy... A jak to już napisałem im więcej policji w telewizyjnych serialach, im oni tam mądrzejsi od wszystkich zbójów, przystojniejsi i bardziej kochliwi - tym więcej prostego wymuszania w praktyce. To by jeszcze ruszało mnie mniej. Bardziej obawiam się takich na przykład "strażników miejskich" wyposażonych w radary i szybkie auta - przecież to grupa mentalnych... nie mogę dla dobra dzieci powiedzieć głośno, która nawet do policji się nie nadaje, większość stamtąd odrzucili. Zasadzki w krzakach na nadjeżdżających, bójki pod halami targowymi i kradzieże towarów, które do kogoś przecież należały - tak, wszystko w majestacie prawa, a raczej jego karykatury. W starszym swoim felietonie piszę wprost, że pewnego dnia padnie strzał, dzisiaj nie potrafię powiedzieć jasno kto pierwszy, ale kto by to nie był to rozpocznie piekielny taniec, który dla tej grupy, dla tych rozbójników może skończyć się tylko w jeden sposób. Dzięki za komentarz i wsparcie, pozdrawiam! | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Wlaśnie - Straż Miejska | |||
ratus, 2011.09.17 o 17:52 | |||
Kolejna służba, która zdobyła prerogatywy policji. Odrzuty z policyjnych naborów, które suczą moralność wyszlifowały sobie na prześladowaniu staruszek handlujących warzywą i gumkami do gaci. Po prostu miodzio. Dołączyli do policji skarbowej, ITD, straży granicznej, służby celnej... Ino patrzeć, jak listonosz położy nas na glebę. pozdrawiam | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Re: Wlaśnie - Straż Miejska | |||
Były bloger, 2011.09.17 o 19:54 | |||
"...Ino patrzeć, jak listonosz położy nas na glebę..." Oj, całkiem niedługo to być może! Ostatnio miałem ostrą z listonoszem scysję: uparł się mianowicie kurdupel jeden bym przyjął polecony list wadliwie zaadresowany nie do mnie, choć na mój numer mieszkania. Oglądam - sądówka. Więc przyjmować nie tylko nie należy, ale wręcz nie wolno. A ten powiada, że gdyby to było u niego w dzielnicy to tak by mi przyłożył, że ruski miesiąc bym popamiętał. Bo on to niby teraz musi odnieść i jakoś opisać zwrot. Nie wiem co we mnie wstąpiło, tak czasem bywa, niemal konusa podniosłem do góry - i gwałtownie opuściłem, jak porażony świadomością, że jeśli przyłożę w bezczelny pysk, to mam ze dwie doby z głowy, wcześniej z dołka nie puszczą, nie jestem pewien, ale to zdaje się urzędnik państwowy. No i to gwałtowne opuszczenie chyba gnoja otrzeźwiło, kicał do windy w tempie nigdy nie spotykanym. Jeśli jednak dostanie jakieś dodatkowe uprawnienia, na przykład do sprawdzania czy aby nie mam w domu telewizora i czy płacę za truciznę wlewaną mi do głowy stosowny abonament (podobno już tak mają, ale nie stosują) - to potraktuje mnie na przykład gazem i wejdzie gdzie go nie proszą. Policaje mają więcej oleju we łbach, bez nakazu nie włażą. Na razie... Ale wracając na drogi: był taki czas, kiedy udawało mi się z różnych powodów jeździć przez Niemcy do Belgii i Holandii kilka razy w roku. Wtedy twierdziłem, ze to powinno spotykać większość kierowców. W ramach odtrucia z nawyków, które wykształcają się u nas. A daję słowo, że nie jestem ani germanofilem, ani flamandofilem! Tyle że tam nikt mnie nie chciał zabić na autostradzie, mogłem jechać ile chciałem a auto wytrzymało, zaś jazda w miastach 40 na godzinę gdy wokół wszyscy tak czynili, znak drogowy nakazywał, nie budziła we mnie żadnego sprzeciwu. Nikt się nie wciskał w rząd pojazdów, nikt nikogo nie oszukiwał, wszystko było płynnie i sprawnie. Na innych, pozamiejskich drogach ograniczenia prędkości ZAWSZE były z jakichś powodów zasadne, nikt tego nie stawiał dla widzimisię miejscowego kacyka czy celebryty, mieli powód to ograniczali i już. A u nas wiecznie ten czynnik ludzki... Zwłaszcza gdy w Reichu kupi takie BMW, którego z powodu wgięcia blachy czy wad silnika żaden Helmut czy Hans już nie chce i tutaj pokazuje bliźnim "kto na drodze rządzi". Ło matko! Chcesz się durniu zabić - idź nad miejscowe glinianki i wskocz na głębię z kamieniem u szyi. Przynajmniej przypadkowych bliźnich nie skrzywdzisz, a tez będzie widowiskowo... Pozdrawiam! | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Listonosz. | |||
ratus, 2011.09.18 o 10:35 | |||
Mój listonosz tak wychował sąsiadów - współwieśniaków, że podjeżdża pod bramę i trąbi. Kto żyw biegnie do niego, a przyjętym i ściśle przestrzeganym zwyczajem jest oddawanie mu końcówki z przekazu pieniężnego. Ja jako jedyny na wsi próbowałem wymusić na nim osobiste doręczenia ale gdzie tam! Polecone do mnie wciskał sąsiadom, a gdy wszystkim po kolei zabroniłem odbierania za mnie takowych - zostawia w sklepie. Co do dróg w Gebelsowie: fakt, każdy wschodni Europejczyk powinien w ramach kursu na prawko dwa tygodnie pojeździć po Rajchu. Może coś by zostało w głowie. Mnie osobiście najbardziej podoba się zwyczaj zjeżdżania na środkowy pas, gdy inny kierowca włącza się do ruchu "pasem rozpędowym". No i totalny brak cwaniactwa drogowego. Kiedyś zdarzyło mi się mijać Kolonię w porze dojazdów do pracy. Proszę sobie wyobrazić, że korek do zjazdu z autostrady miał kilka kilometrów i NIKT nie próbował wciskać się ze środkowego pasa. A było sporo polskich tablic... Jednak można. Belgia to jeszcze inna bajka. Jeździ się bez pośpiechu wszędzie. Ma to sens, bo jadąc za szybko można Belgii nie zauważyć. :-)) pozdrawiam | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Re: Listonosz. | |||
Były bloger, 2011.09.18 o 11:46 | |||
Belgia... Fakt, duża nie jest. Ale autostrady wyśmienite, niektóre bodaj lepsze od niemieckich i spora ich część stale oświetlona ciepłym, żółtym światłem. I tam jest ciekawa rzecz: otóż Belgiszony w ogóle nie potrafią jeździć po śliskim! Spadł kiedyś w grudniu pierwszy śnieg, taka mokra chlapa właściwie - nas za jednym z wiaduktów w Antwerpii zatrzymał policaj i dawaj sprawdzać opony. Mieliśmy niemal nowe zimówki i nikt nie miał pojęcia o co chodzi. Okazało się, że zgodnie z jego ustaleniami jechaliśmy jakieś 60 na godzinę, nie za szybko, tyle że tego dnia żaden antwerpczyk nie potrafił rozwinąć więcej jak 40 na godzinę. Więc oglądał koła, by zobaczyć, czy przypadkiem nie ma w nich kolców albo czego innego... Pozdrawiam! | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Dokładnie tak. | |||
ratus, 2011.09.18 o 14:34 | |||
Pięć stopni na minusie plus lekki śnieg to dla Belgów kataklizm. Autostrady fajne szczególnie u Vlaamsów; u Walonów takie sobie. Kobiety brzydkie, a na ulicach pełno Marokańców. Za to wszechobecna uczciwość, czystość i trawniki przycinane cążkami do paznokci. I boiska do piłki co kilometr. Domy, w których najwięcej miejsca zajmuje klatka schodowa. Pocieszny kraj. Pozdrawiam | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Re: Dokładnie tak. | |||
Były bloger, 2011.09.18 o 15:46 | |||
Antwerpia to Flumaki właśnie - jak Pan wie. Kobiety... Bardzo długo zastanawiałem się jak tez oni w tej sytuacji dbają o przyrost naturalny. Minęło mi w eleganckim sklepie, wszedłem przypadkowo i zobaczyłem sprzedawczynię tak piękną, że mało nie upadłem. Więc gdzieś ta flumacka potęga przedszkolna jednak się kryje. Antwerpia to też jak dalej Pan wie potęga diamentowa. Nie wiem jak dokładnie dzisiaj, ale od połowy lat 90-tych do obsługi ortodoksyjnych żydów podczas szabatu wyjechała do Antwerpii niemal cała żeńska część Siemiatycz. Pracodawcy płacili za piątek od zmierzchu do niedzieli po zmierzch tyle, że kobitki te nie musiały pracować przez resztę tygodnia. Liczba rozwodów w Siemiatyczach wzrosła niebawem kilkadziesiąt razy. No ale to wymaga już pióra poety... Pozdrawiam! | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Przyrost naturalny. | |||
ratus, 2011.09.18 o 16:39 | |||
Miałem okazję przyglądać się zachowaniu Belgów z góry. Znaczy z dachu, bom budowlaniec. Rano wychodząc do pracy pozdrawiają zdawkowo sąsiadów. Po pracy zamykają się w domach i nie wychodzą; chyba że męska część na trening. Do aldika jadą samochodem, do automatu z brootem na rowerze. Chodników jak na lekarstwo na przedmieściach, a w miastach są okupowane przez Marokańców. Pytam znajomego Belga jak wy ludzie się poznajecie i łączycie w pary, skoro się nie spotykacie? A on na to, że są organizowane takie specjalne wieczorki, gdzie przychodzi młodzież gotowa do rozrodu i to tam się dobierają w pary. Dobre, co nie? Polki w Belgii - temat dla Woody Allena. Razu pewnego umówiony byłem z klientem w kafejce w Tienen (taka mieścinka koło Brukseli). Zasiadłem przy stoliku, klient się spóźniał, zadzwonił, wymieniliśmy parę zdań. Usłyszały to dwie dziewuchy i postanowiły się do mnie przysiąść. Haj, hałarju, te sprawy. Jedna nazywała się Kejt, a druga Margaret. Po chwili zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to Kaśka i Gośka. Ich angielski był raczej rozpaczliwy, więc zagadałem po polsku. Jakby piorun w nie strzelił; natychmiast się oddaliły. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że dziewuchy polowały na tubylca, a że nie przypominam tamtejszych pinkflojdów zaatakowały frontalnie. Słysząc polską mowę zwiały, bo Polak w Belgii to zazwyczaj pomywacz lub bagażowy i zażyłość z nim się nie kalkuluje. Przykre doświadczenie. pozdrawiam | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
Re: Przyrost naturalny. | |||
Były bloger, 2011.09.18 o 17:37 | |||
Tak, ich zamykanie się w domach jest już legendarne. Zrazu fascynowało mnie to, później nudziło, ponieważ przekonałem się, że nic z tego nie wynika. Nota bene dom jest u nich większą twierdzą, niż u Anglików - spotykają się przecież w barach, których tam mnóstwo. Ale są też bary dziwne. Z pewnym ryzykiem ale opowiem: otóż pewnego dnia weszliśmy z trzema kolegami do jakiegoś przypadkowo wybranego baru niedaleko antwerpskiej Italielei, czy Britselei, jakoś tak. Dlaczego tam? Bo było najspokojniej, parę stolików wolnych, kilka starszych i w średnim wieku pań, ceny przyzwoite. I zamawiamy sobie po Duvelku, wiem, wstyd w centrum, ale ja lubię. Po paru chwilach kelnerka przynosi cztery piwa i dwie butelki czerwonego wina. Mówię, że wina nie zamawiałem, dziękuję. Ale to od tych pań, o, tam w rogu - mówi kelnerka. Ja że nie, ale koleżeństwo wyraźnie spragnione jakiegoś darmowego alkoholu (klienci ze stadionu X-lecia przyjechali kupować dostawczaki) macha dziewczynie z tacą, że tak, że proszę zostawić. A jeden z tych nieostrożnych gna jeszcze do szafy grającej, wrzuca 20 franiów (wtedy posługiwali się tą walutą), coś naciska i zaczyna grać tak zwana pościelówa. Kurcze, dalej było na początku zabawnie, potem żałośnie, a jeszcze potem ja się wyniosłem do hotelu. Koleżeństwo wróciło nad ranem. I nie bardzo wiedzieli gdzie byli, taksówka odwiozła ich pod hotel, choć nikt nie wiedział skąd startowała. Pytam czy mają dokumenty, paszporty i takie tam. Mają. Ale woli życia im brakuje. Idą spać. Rekonstrukcja starej antwerpskiej zabudowy bardzo mnie wtedy dziwiła. Zostawały zewnętrzne mury, cała reszta wypruta i zbudowana od początku. Za moich tam podróży w ten sposób potraktowano z pięć starych domów w okolicach Seamenshuis, czyli Domu Marynarza, ulica Falconrui, niedaleko portu i wesołej dzielnicy. Później okazało się, że właścicielami trzech byli Polacy mieszkający tam od lat. Mieszkania szły pod wynajem, taniej, niż w Warszawie na przykład, ale 15-17 tysięcy franiów trzeba było miesięcznie zapłacić. Powie ktoś: fortuna. Nie do końca. Przy ówczesnych średnich zarobkach rzędu 45 - 55 tysięcy to było w sam raz. Pojedynek jedząc obiady i pijąc piwo w normalnych ilościach nie wydawał na życie więcej, jak 15-18 tysięcy. No, 20 z winem. Długo by opowiadać - ale to przy innej okazji, dzisiaj miało wszakże być o drodze. Pozdrawiam! | |||
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć |
© Polacy.eu.org 2010-2024 | Subskrypcje: | Atom | RSS | ↑ do góry ↑ |